Hej :)
Mam na imię Kasia i jestem kosmetyczną zakupoholiczką. Nie kupuję od niedzieli - teraz wygrywam w rozdaniach, haha :D Ale moją ostatnią wygraną będę chwalić się później ;) Dzisiaj o zakupach. O dziwo te drogeryjne są naprawdę niewielkie, jak na mój talent (5 rzeczy, w dodatku tanich). Zakupy internetowe natomiast robią już wrażenie - okazje na Allegro to zło :D Poza tym po powrocie zimy trzeba jakoś poprawić sobie humor, więc teraz siedzę w domu i cieszę oczy moimi nowymi cudeńkami ;)
Zacznijmy od największych perełek, czyli rzeczy zakupionych w MintiShop, które dotarły do mnie dziś w południe. Tutaj, jak widać na zdjęciu powyżej, znalazły się rzeczy, które chciałam mieć od dawna. W zasadzie całym winowajcą tych zakupów jest rozświetlacz Mary-Lou Manizer marki The Balm, który ostatnio robi się trudno dostępny, nawet w internecie. Od paru tygodni byłam pewna, że chcę go kupić - naoglądałam się tylu zdjęć, swatchy, makijaży, recenzji, że nie miałam już żadnych wątpliwości. Gdy tylko pojawił się w MintiShop po krótkiej całkowitej niedostępności w polskich sklepach internetowych, po prostu musiałam go kupić. A jak już robić zakupy w internecie, to nie małe przecież, bo się nie opłaca, zwłaszcza że w tym sklepie jest tyle fajnych rzeczy :D
Przejdźmy zatem do zdobyczy z MintiShop:
Sprawca całego zamieszania, czyli rozświetlacz The Balm Mary-Lou Manizer. Kosztował mnie niecałe 62 zł za 8,5 g. Pierwsze wrażenie robi całkiem niezłe - efektowne opakowanie (i nie mam tu na myśli obrazka na wieczku :P), wspaniała pigmentacja i piękny kolor :)
Jak już kupiłam rozświetlacz, to stwierdziłam że warto kupić wreszcie porządny pędzel do rozświetlacza Początkowo myślałam o Hakuro H22, ale akurat sklep nie miał go na stanie. Można było dostać natomiast w promocyjnej cenie (30 zł) pędzel Real Techniques Setting Brush. Jest to moje pierwsze podejście do pędzli tej marki - zobaczymy jak ten konkretny egzemplarz będzie się sprawować. Jeśli mi się spodoba, nie wykluczam zakupu kolejnych pędzli tej marki, zwłaszcza że w oko wpadł mi jeszcze ten rozkładany kabuki :D Kupiłam też pędzel do oczu e.l.f. smudge brush - do rozcierania kresek i rozprowadzania cienia na dolnej powiece. Planowałam co prawda kupować taki pędzel marki Lancrone, no ale sklep akurat miał na stanie markę e.l.f. Pędzelek jak pędzelek, nie jest raczej szczególnie dobrze wykonany. Wyleciało już nawet z niego kilka włosków, ale może po myciu mu przejdzie. No czego chcieć od pędzla za 7,90 zł? ;) Ale jak będzie się dobrze sprawować i przestanie się kłaczyć, to zamówię jeszcze jedną sztukę.
Kolejne są już zakupy włosowe i tutaj mamy szczotkę Tangle Teezer, model Salon Elite, kolor Posh Purple, czyli fioletowy. Długo zastanawiałam się czy wybrać właśnie tą klasyczną wersję w moim ukochanym fiolecie czy może jednak zdecydować się na Aqua Splash, zwłaszcza że mam spore problemy z rozczesywaniem na mokro. W końcu kupiłam klasyk, bo wydaje mi się, że powinien być bardziej uniwersalny. Używałam już go na sucho i bardzo mi się spodobał. Zobaczymy jak będzie z rozczesywaniem mokrych włosów ;) Szczotka kosztowała mnie 52,90 zł, czyli dużo jak na szczotkę do włosów, ale mam nadzieję, że jest tych pieniędzy warta.
Ostatnim zakupem w MintiShop były suche szampony Batiste, które od dawna chciałam wypróbować, no i podczas tych zakupów nadarzyła się okazja, żeby dorzucić je do paczki (zamawianie przez internet samych suchych szamponów jest nieopłacalne, gdy doliczymy koszty wysyłki, no chyba że ktoś kupuje tego nie wiadomo ile). Na początek zdecydowałam się na opakowanie 200 ml wersji Medium & Brunette, czyli do włosów brązowych (niestety nie ma wersji dla rudzielców :P). Kupiłam jeszcze małe opakowanie (50 ml) wersji Blush o zapachu kwiatowo-owocowym - specjalnie wzięłam małe opakowanie tej wersji zapachowej, żeby sprawdzić czy nadaje się do włosów ciemniejszych niż blond (czytaj: czy nie zostawia jasnych śladów). No i myślę, że ten maluch będzie fajny na wyjazdy, a właśnie szykuje mi się kilka wyjazdów w kwietniu, więc będzie mieć wtedy swoje 5 minut ;) Za opakowanie 200 ml zapłaciłam 16,99 zł, a za 50 ml 7,99 zł.
Teraz omówię Wam króciutko inne zakupy, bo nimi nie jestem tak podjarana, jak tymi z MintiShop, a to z tej racji, że głównie są to rzeczy które gdzieś tam dorwałam w okazyjnej cenie i po prostu mogą się przydać. Nie są to natomiast rzeczy, które kusiły mnie nie wiadomo ile czasu, jak te przedstawione powyżej.
Powyższy zestawik wylicytowałam na Allegro za 40 zł. Była w nim jeszcze jakaś szminka Avon, ale poszła już w świat, bo mi nie odpowiadała. Mamy tutaj mineralny podkład kryjący Annabelle Minerals w kolorze Natural Light, niemal nieużywany. Zatem za sam podkład zamawiając ze strony producenta zapłaciłabym więcej, a tutaj jest jeszcze tyle innych fantów: cienie Essence Quatro w kolorze 03 vamp it up (praktycznie nieruszane), podwójne cienie Essence w kolorze 06 perfect match (miałyście okazję je widzieć w notce o ratowaniu pokruszonych cieni, bo właśnie ta ciemniejsza zieleń grała tam rolę główną), cień My Secret "Magic Dust" nr 202 (chłodne, jasne złoto z drobinkami), wyjęta z paletki miniatura bronzera Hoola Benefit (raczej oryginał - pasuje do wszelkich opisów w recenzji pod względem koloru, pigmentacji, wykończenia), korektor rozświetlający w gąbeczce marki Lancaster i pędzel języczkowy do podkładu Yves Rocher (którego ja używam oczywiście do nakładania maseczek i peelingu enzymatycznego, bo nie lubię tego robić palcami). Myślę, że 40 zł + wysyłka, to naprawdę niezła cena za taki zestaw, który kupowałam w sumie dla podkładu, a wyszło tyle gratisów ;)
Sprawcą kolejnej zbrodni zakupowej jest kremowa pomadka Manhattan Soft Mat, kolor 45 H, czyli piękna czerwień, niby intensywna, a jednak lekko stonowana i przygaszona. Uwielbiam ten kolor! Wylicytowałam go u sprzedawcy, który zajmuje się sprzedażą kosmetyków powystawowych, które są nieużywane, ale nie mają folii ochronnych i stąd tak niska cena. Szminkę kupiłam za 4 zł, a że płaciłam 10 zł za wysyłkę, niezależnie od liczby zakupionych przedmiotów, to trzeba było kupić coś jeszcze, żeby się opłacało. Dokupiłam więc: niebieski eyeliner w kałamarzu marki Manhattan (ok. 4 zł), konturówkę do ust Maybelline Hydra Extreme w kolorze czerwonym (57 Red) (akurat czegoś takiego mi w moim zbiorku brakowało, bo do tej pory miałam tylko bardzo ciemną czerwień), lakier do paznokci Rimmel French Manicure, 439 Rose Corset (nudziaków nigdy za wiele, zwłaszcza że ja mam ich naprawdę niewiele) i lakier do paznokci Delia Las Vegas nr 507 (czarny z wielkim, chamskim, kolorowym brokatem - nie wiem co mnie podkusiło, żeby go kupić, chyba byłam wtedy przed okresem :P). Za wszystkie rzeczy zapłaciłam 30 zł, wliczając w to wysyłkę, więc myślę, że warto.
Na zdjęciu powyżej mamy natomiast zakupy drogeryjne. Są tu 4 lakiery do paznokci Wibo z limitowanej edycji Nail Obsession, tworzonej przez blogerki (o czym pewnie wszyscy wiedzą). Trochę już o nich pisałam i nawet prezentowałam Wam kolory trzech z nich. Podsumuję krótko, że posiadam: 3 Zielona Fantazja (dość intensywna, groszkowa zieleń), 6 Roziskrzone Niebo (średni, dość ciepły fiolet, odbijający światło na niebiesko), 7 Blue Lake (jasny, intensywny niebieski, wręcz taki jasny turkus) i 8 Mint Sorbet (rozbielona, dość ciepła zieleń, z widocznymi w świetle dziennym subtelnymi niebieskimi drobinkami). Każdy z lakierów kosztował 5,99 zł za 8,5 ml. Myślę, że jest to fajne wiosenne odświeżenie dla mojego małego zbiorku lakierowego.
Będąc w Hebe kupiłam korektor w płynie Maybelline Affinitone w kolorze 01 Nude Beige (czyli najjaśniejszym). Kosztował 17,99 zł, więc naprawdę się opłacało, a mnie akurat parę dni wcześniej skończył się Rimmel Hide The Blemish (pokazywałam w denku lutowym), który był moim korektorem torebkowym (znaczy uniwersalnym) i potrzebowałam następcy. Wiele z Was pisało w recenzjach, że jest bardzo przyjemny, a przy tym uniwersalny, no to postanowiłam spróbować.
To już koniec moich grzechów zakupowych. Czuję się zakupowo spełniona, chwilowo :P A tak serio to faktycznie muszę przystopować i ograniczyć się tylko do rzeczy niezbędnych, bo niedługo mam kolejny egzamin za prawo jazdy i nie wiem czy zdam :P Muszę dokupić kolejne godziny w szkole jazdy. No i szykuje mi się trochę wyjazdów w ciągu najbliższego miesiąca, a to też są koszta. Jutro skoczę tylko do Hebe polować na obniżkę 40% na markę Maybelline, bo skończył mi się eyeliner żelowy i to czarny, a bez niego życie jest ciężkie :P Trzymajcie kciuki, żeby nie podkusiło mnie na większe zakupy ;)
oj trochę tego jest. Szczotka tangle teezer marzy mi się od dawna, ale ciągle wypada mi coś innego:)
OdpowiedzUsuńTeż długo tak miałam, że ciągle były inne wydatki, albo zastanawiałam się czy warto. W końcu nie wytrzymałam i kupiłam. Ale chyba jakiś czas musze odpocząć od kosmetycznych nowości, bo za dużo już tego mam do testowania :P
UsuńBardzo fajnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń