Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szminki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szminki. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 26 listopada 2013

Szminki Rimmel Lasting Finish: nr 102 i nr 070 Airy Fairy

Hej :)

W związku z tym, że w Rossie wciąż trwa promocja na kolorówkę, postanowiłam napisać notkę o osławionych szminkach Rimmela Lasting Finish. Szminka ta występuje w 3 seriach - 1 zwykłej, satynowej i 2 sygnowanych imieniem Kate Moss (1 seria w wersji satynowej i 1 seria w wersji matowej). Jako, ze od dłuższego czasu posiadam szminkę Lasting Finish nr 070 Airy Fairy i Lasting Finish by Kate w wersji matowej nr 102, chciałabym Wam je obie zaprezentować. Wiem, że o tych szminkach napisano już dużo, ale może chociaż przydadzą Wam się zdjęcia naustne i swatche do porównania z tymi z innych blogów. No to zaczynamy :)

czwartek, 25 kwietnia 2013

Mój nie taki mały całuśny zbiorek, czyli kolorówka do ust

Hej :)

Pozostając w temacie ust, chciałabym zaprezentować Wam mój zbiorek kolorowych produktów do ust. Skleroza mnie dopadła i zapomniałam o konturówkach, no ale mam tylko trzy, więc wielkiej straty nie ma. A propos - szukam fajnych różowych konturówek, bo mam tylko nude'owy róż, więc szukam też takiego typowego różu i fuksji. Jak znacie coś fajnego, dajcie znać :)

Wpadłam na pomysł na taką notkę, bo moja całuśna kolekcja od paru miesięcy powiększa się dość szybko (wpadam w małe szminkomaniactwo). W tym poście macie po prostu taki wykaz wszystkiego co posiadam. Jeżeli coś Was szczególnie zainteresuje, a jeszcze nie było zrecenzowane, to dajcie znać w komentarzu - postaram się naskrobać o tym notkę jak najszybciej :) W ogóle dopiero teraz sobie uświadamiam jak niewielka część tych skarbów została zrecenzowana i postanawiam koniecznie to nadrobić, więc pewnie przez najbliższy miesiąc czy dwa ciągle będziecie czytać na moim blogu o szminkach i błyszczykach.

Może na wstępie wyjaśnię dlaczego tak uwielbiam kolorówkę do ust, szczególnie szminki. Moim zdaniem są one niezastąpione w ekspresowych makijażach. Ja od jakiegoś czasu niemal każdego ranka nie mam czasu na zabawę z jakiś fajny makijaż oczu i zazwyczaj poprzestaję na kresce i tuszu do rzęs, a gdy się naprawdę bardzo spieszę, to w grę wchodzi tylko maskara. W takich sytuacjach warto postawić na jakiś fajny kolor na ustach i róż do policzków, żeby tę twarz trochę ożywić, nadać jej zdrowszy wygląd i wyglądać na bardziej zadbaną. Za to właśnie pokochałam szminki i dlatego w ciągu ostatnich kilku miesięcy, kiedy jestem zabiegana, mój zbiorek tego typu produktów mocno się rozrósł. To tyle słowem przydługiego wstępu :)

Tak mój całuśny zbiorek prezentował się rok temu:


A tak wygląda teraz:


Przy czym tylko w ciągu ostatnich kilku miesięcy (mniej więcej od grudnia) moja kolekcja powiększyła się dwukrotnie. Nie piszę tego, żeby się chwalić - raczej przeciwnie, próbuję się uświadomić, że pora przystopować. Ja po prostu lubię mieć duży wybór. Jak powiedziała kiedyś na YouTube Ewa z kanału RedLipstickMonster tak naprawdę wystarczą nam 3 bardziej nudowe kolory i 3 bardziej intensywne, bo możemy przecież te kolory mieszać i uzyskiwać różne efekty. Ba - jedną szminką możemy uzyskać kilka różnych efektów, w zależności od sposobu nakładania - świetny filmik zrobiła o tym Lisa Eldridge:


Na swoje usprawiedliwienie natomiast mogę powiedzieć tylko tyle, że naprawdę kocham szminki i lubię mieć ich duży wybór. Wiem, że są dziewczyny, które mają większe szminkowe zbiory, ale jednak uważam, że mój jak na jedną osobę jest ciut za duży. Na szczęście gdy coś się u mnie nie sprawdza lub mi się znudzi, wędruje dalej w świat (inaczej, o zgrozo, miałabym tego na stanie znacznie więcej). Aktualnie dokupuję coś nowego tylko wtedy, gdy coś naprawdę mocno mnie zainteresuje lub ma ciekawy kolor, którego jeszcze nie posiadam i istnieje duże prawdopodobieństwo, że będę do używać.

Przejdźmy teraz do konkretnych produktów. Będę zamieszczać nazwy, numery i krótkie opisy kolorów, bo zdjęcia mogą lekko przekłamywać kolory ze swatch'y.

Błyszczyki

Od nich najłatwiej mi zacząć, bo jest ich po prostu mniej.


Na swatch'ach od lewej:
  • Essence XXXL Shine, 01 Pure Chic - czyli zwykły bezbarwny błyszczyk, który każda fanka makijażu ust powinna mieć w swoim zbiorze
  • Lavelle, bez numeracji - piękna brzoskwinka, zakupiona w Rosji, a w Polsce niestety się na niego nie natknęłam. Recenzja TUTAJ
  • Essence Glossy Lipbalm - czyli błyszczyko-balsam do ust, zabarwia usta na delikatną, półtransparentną czerwień
  • My Secret Star Gloss, nr 413 - dość ciemny, ciepły róż ze mnóstwem drobnych srebrnych drobinek
  • Essence Stay With Me: 05 I Like Cotton Candy (delikatna fuksja), 02 My Favourite Milkshake (łososiowo-beżowy nude), 03 Candy Bar (brzoskwiniowo-koralowy), 07 Kiss Kiss Kiss (chłodna czerwień)


Na tym zdjęciu kolory są oddane bardzo realistycznie, w razie jakby ktoś nie rozumiał mojego arcy-fantazyjnego opisu kolorów :P

I to by było na tyle, jeśli chodzi o błyszczyki - "tylko" 8, choć moim zdaniem imponujący wynik jak na kogoś, kto zbytnio za błyszczykami nie przepada (przydają się, gdy mam mocno przesuszone usta).

Tinty

W tej dziedzinie jestem mocno zacofana, bo posiadam aż jeden marki Bell, który zakupiłam kilka dni temu w Jasmin, bo akurat miał atrakcyjną cenę i postanowiłam wypróbować co to takiego. Posiadam kolor 4, który na moich ustach daje piękny malinowy kolor, a takiego w swoim zbiorku jeszcze nie miałam, więc strzał w dziesiątkę :)



Coś czuję, że na tym jednym tincie nie poprzestanę ;>

Matowe szminki w musie

Pisałam o obu bardzo niedawno. Chyba na tej dwójce zakończy się moja "kolekcja" matowych szminek w formie musu.


Od góry na swatch'ach:
  • Essence Stay Matt, 01 Velvet Rose - nude'owy róż, recenzja TUTAJ
  • Manhattan Soft Matt, nr 45H - dość intensywna, chłodna czerwień, recenzja TUTAJ



Szminko-błyszczyki


Na swatch'ach od lewej:
  • Wibo Eliksir, nr 9 - typowa śliwka, półtransparentny
  • Kobo Extreme Lipgloss, nr 205 India Rose - w rzeczywistości dość ciemny (lecz nie mocno kryjący) róż z odrobiną wiśni, recenzja TUTAJ



Szminki

Zacznę od Avon, bo o dziwo z Avonu mam najwięcej szminek. W sumie lubię ich szminki. Jedne serie są bardziej udane, inne mniej. Na pewno mogę polecić klasyczną wersję Ultra Colour Rich i Idealny Pocałunek. Reszta mniej przypadła mi do gustu.


Od lewej na swatch'ach:
  • Idealny Pocałunek: Plum Intrugue (subtelna śliwka), Berry Smooch (delikatna, chłodna fuksja), Coral Connection (typowy koral)
  • Ultra Colour Rich: Pout (bardzo jasny nude'owy róż), Carnation (typowy róż, nieco zgaszony), Buttered Rum (bardzo ciemna, karminowa czerwień, która nie wiedzieć czemu na zdjęciu wpada w brąz :/)
  • Ultra Colour Rich (seria w kwadratowych, różowych opakowaniach), Cappucino (nudowy beżo-brąz, nieco złocisty)
  • nawilżająca szminka chłodząca, już dawno wycofana ze sprzedaży, kolor Frozen Berry - ciepły róż



Dalej mamy już mix różnych firm.


Od lewej na swatch'ach:
  • Maybelline Hydra Extreme: 535 Passion Red (typowa, bardzo intensywna, wręcz teatralna czerwień, na zdjęciu wyszła bardzo zgaszona), 670 Natural Rosewood (ciepły róż)
  • Catrice Ultimate Colour: 050 Princess Peach (jasny, delikatny pomarańcz), 190 The Nuder The Better (beżowy nude z odrobiną różu)
  • Rimmel Lasting Finish, 070 Airy Fairy - nie muszę jej chyba przedstawiać, dość ciepły, nude'owy róż z subtelnym złotawym połyskiem, recenzja TUTAJ
  • Kobo Fasion Colour, 105 Velvet Rose - chłodny róż, recenzja TUTAJ
  • NYC, 320 Mahogany  - bardzo ciemny, ciepły śliwkowy kolor



Też cierpicie na taką manię kolorówki do ust, czy jednak ponad wszystko preferujecie ciekawy makijaż oka? Ja bardzo lubię ciekawe makijaże oczu, ale żyjąc w pośpiechu mam na nie czas zwykle tylko w weekendy, więc na co dzień stawiam na usta. Które kolory spodobały Wam się najbardziej? No i będę wdzięczna za podpowiedź, którą recenzję chciałybyście przeczytać w pierwszej kolejności :)


środa, 24 kwietnia 2013

Matujący balsam do ust Essence Stay Matt 01 Velvet Rose + pojedynek z Manhattan Soft Mat

Witajcie :)

Czy to szminka? Czy to błyszczyk? Nie - to matujący balsam do ust Essence, z którym przychodzę do Was po zażegnaniu problemów z Internetem. Pewnie recenzuję go jako ostatnia, no ale mówi się trudno - może jednak komuś pomogę :)


W zasadzie nie wiem czy nazwa matujący balsam pasuje do tego kosmetyku. Matujący owszem, ale balsam? Nazwa balsam kojarzy mi się z kosmetykami o właściwościach pielęgnacyjnych, a w tym przypadku absolutnie takich właściwości nie zauważam. Czasami się mylę i mówię na to błyszczyk, choć jak ma być to błyszczyk, skoro nie ma ani odrobiny błysku. Pewnie mi się myli przez podobieństwo do opakowania błyszczyków Stay With Me. W zasadzie jest to matowa szminka w formie musu (kremowa konsystencja), tak samo jak Manhattan Soft Mat. Mam nadzieję, że nie popełnię błędów w tej recenzji i będę nazywać ten produkt szminką, bo właśnie jest on szminką. I uprzedzam, że nie zabraknie porównań do jej odpowiednika marki Manhattan (którego recenzowałam TUTAJ), co może się okazać dla Was przydatne.

Dostępność i cena: Natura, Hebe, niektóre Rossmanny i wszystkie inne miejsca, w których jest szafa Essence. Koszt to 8,99 zł. Data ważności to tylko 6 miesięcy od otwarcia (naprawdę nie wiem czemu, bo matowa szminka Manhattanu przykładowo jest ważna 24 miesiące od otwarcia). Od razu uprzedzam, że w niektórych miejscach ciągle jest wykupiona, szczególnie jasne kolory.


Opakowanie: Szminka mieści się w błyszczykowym opakowaniu, w zasadzie takim samym jak błyszczyki Stay With Me (różnią się tylko szatą graficzną). Inny jest już natomiast aplikator - tu już nie mamy do czynienia z klepsydrą, a z takim kopytkowym kształtem (mam nadzieję, że dobrze to określiłam). Aplikator przypomina więc ten z Manhattan Soft Mat. Szminkę mam już około miesiąc, a już zaczęła odchodzić foliowa nalepka z nakrętki (dzisiaj w zasadzie ją całą oderwałam, bo mnie denerwował ten odstający kawałek). No i już zaczęły delikatnie ścierać się napisy, jak to często bywa w przypadku Essence i Catrice. Mnie to jakoś specjalnie nie przeszkadza, ale wiem że spora część z Was lubi jak ich kosmetyki długo wyglądają na nowe.

Aplikacja: Część z Was stwierdziła, że aplikator ten nabiera za dużo produktu. Na jedną wargę faktycznie za dużo, ale gdy odpowiednio nim będziemy manewrować i nałożymy nabrany jednorazowo produkt na obie wargi, to moim zdaniem ilość nabranej szminki jest odpowiednia. Mnie przez pierwsze kilka razy aplikacja totalnie nie wychodziła, bo produkt był nałożony nierówno lub się ważył, albo zbierał przy wewnętrznych częściach ust. Sposób na te problemy jest jeden - musimy nałożyć szminkę cienką warstwą. Możemy do osiągnąć przez chowanie warg do środka i cmokanie nimi - tak to brzmi fantastycznie lub odcisnąć nadmiar szminki w chusteczkę higieniczną. Szminka ta ma dość duże krycie, więc taka jedna cienka warstwa powinna nam wystarczyć. Gdy nałożymy więcej - zaczną się problemy.



Kolor, zapach: Faktycznie pasuje tu nazwa Velvet Rose, bo jest to delikatny różyk, taki nudowy moim zdaniem. Na swatchu wydaje się, że ma sporą domieszkę beżu. Faktycznie na ustach jest  nieco widoczny beżowy pigment, ale wydaje się że jest go znacznie mniej niż na swatch'u, co możecie zobaczyć poniżej. Pachnie waniliowo - zapach ten kojarzy mi się z ciasteczkami. Nie jest jakiś nachalny, skoro nie jest uciążliwy nawet dla tak czułego nosa jak mój.

A jak zachowuje się na ustach?


Tak wygląda z daleka na zamkniętych ustach, nałożona cienką warstwą - całkiem przyjemnie. Kolor bardzo naturalny, świetny dla blondynek. Wykończenie matowe, ale nie w płaskim macie (jaki daje Manhattan). Myślę, że efekt ten jest przyjemny dla oka.



A tak na zbliżeniach i przy otwartych ustach. Nadal jest nieźle, choć widać, że nieco podkreśla zmarszczki (na szczęście w nie nie wchodzi) i trochę się zbiera na styku warg. Minusy te są jednak widocznie dopiero z bardzo bliska, więc ja się nie boję chodzić w tej szmince po ulicy.

Trwałość: Jeżeli nie jemy, nie pijemy i nie gadamy zbyt dużo, to wytrzymuje w moim przypadku nawet 4 godziny. Po piciu wymaga niewielkich poprawek, po intensywnych rozmowach również, a z jedzeniem nie ma szans. Nie nawilża ust, a nawet nieco je wysusza, dlatego trzeba mieć je w dobrej kondycji, by go używać. Na szczęście nie wysusza aż tak mocno jak Manhattan, który jest natomiast bardziej trwały, łatwiejszy w aplikacji i nie zbiera się w styku warg.

Podsumowując: Po doświadczeniach z dwoma matowymi szminkami w formie musu dochodzę do wniosku, że nie są to produkty łatwe w stosowaniu - przede wszystkim wysuszają usta (szczególnie Manhattan), więc posiadaczki przesuszających się ust nie będą z nich zadowolone. Ja używam ich tylko wtedy, gdy moje usta mają naprawdę dobry dzień. Jeżeli miałabym wybierać między tymi dwoma, to jednak wybrałabym Manhattan, który daje większą trwałość i jest łatwiejszy w aplikacji, no i nie ma w jego przypadku takich atrakcji jak ważenie się czy zbieranie w styku warg. Przez wysuszające właściwości nie nadaje się on jednak do noszenia na co dzień - musiałabym wtedy nakładać na niego błyszczyk, a po co mi matowa szminka, na którą muszę nakładać błyszczyk? Essence polubiłam głównie za kolor i za to, że jest mniej wysuszający niż Manhattan - kiedy moje usta są w dobrej formie w ogóle nie odczuwam przy nim wysuszenia. Jest on natomiast bardziej problematyczny w aplikacji i noszeniu, więc raczej nie wybieram go na dłuższe wyjścia z domu.



Myślę, że te dwie szminki zakończą moją przygodę z matowymi szminkami w musie. Nie ukrywam, że te konkretne 2 egzemplarze zakupię ponownie, bo ubóstwiam je za kolor. Czytałam też, że dobrze sprawują się ciemniejsze kolory Stay Matt, więc być może z czasem zdecyduję się jeszcze na malinkę.

Ocena Essence: słabe 3/5

Pojedynek wygrywa: Manhattan Soft Mat.

A co Wy myślicie o tego typu produktach do ust? Dajcie znać czy chcecie czytać więcej recenzji porównawczych :)


wtorek, 9 kwietnia 2013

Manhattan Soft Mat Lipcream nr 45H + dzisiejszy makijaż

Witajcie :)

Pojawiam się i znikam i ciągle tak od nowa ostatnio. Jak już Wam pisałam, ciągle jestem ostatnio zajęta, głównie uczelnią, ale też kilkoma innymi sprawami.

Głównym sponsorem dzisiejszego makijażu jest... wysyp pryszczy, którego przyczyna jest mi kompletnie nieznana. Nie są to wielkie zaskórniki, więc raczej nie jest to wina hormonów, bo na mojej twarzy gości aktualnie stado maleńkich ropniaczków. Nie chciałam Wam się nawet pokazywać z taką twarzą, ale to by oznaczało, że musiałabym na czas tej masakry odpuścić sobie recenzowanie kolorówki, a nie mam pojęcia jak długo jeszcze ci kosmici będą na mojej twarzy. Zresztą - wszyscy jesteśmy ludźmi i każdemu coś czasem wyskoczy na buzi ;) No ale jak ktoś się boi drastycznych zdjęć, to lojalnie uprzedzam, żeby nie patrzył :P


Pokazany makijaż na tych zdjęciach ma już ładnych kilka godzin. Odświeżyłam jedynie usta.

Na twarzy mam:
  • mineralny podkład kryjący Annabelle Minerals w kolorze Natural Light
  • puder mineralny do cery tłustej i mieszanej Jadwiga
  • korektor w płynie Collection 2000, nr 1 Fair
  • róż Revlon Matte, nr 02 Blushing Berry
  • odrobina rozświetlacza The Balm Mary-Lou Manizer
  • kredka do brwi Catrice, nr 020 Date With Ash-ton
  • żelowy eyeliner Maybelline Eyestudio Lasting Drama, nr 01 Black
  • maskara Max Factor 2000 Calorie Dramatic Volume, Black
  • szminka Manhattan Soft Mat Lipcream, nr 45H, czyli bohater dzisiejszej recenzji.
Recenzowana pomadka Manhattan z moimi nowościami u boku, czyli żelowym eyelinerem Maybelline i maskarą Max Factor 2000 Calorie Dramatic Volume. Oba te kosmetyki testuję od kilku dni i bardzo przy przypasowały do codziennego minimalistycznego makijażu oka - pomagają stworzyć kocie spojrzenie :)


Makijaż jak widać bardzo minimalistyczny. Tak wygląda ostatnio mój codzienny makijaż - kreseczka, tusz do rzęs, róż i mocniej podkreślone usta. Jest to świetna opcja, gdy ktoś, tak jak ja, ma rano tylko 10 minut (albo i mniej) na wykonanie makijażu, ale zależy mu na tym, by buzia była ożywiona. sama siebie zadziwiłam rezygnacją z bronzera - po prostu jakoś mi nie pasuje ostatnio do tych minimalistycznych makijaży.

Na jakie kosmetyki stawiacie w szybkim porannym makijażu? :)

Przejdźmy do recenzji matowej pomadki Manhattan...


Dużo się teraz mówi i pisze o matowych pomadkach Essence. Posiadam jedną z nich i również ją niedługo zrecenzuję. Dzisiaj natomiast chciałabym Wam przedstawić jej odpowiednik z Manhattan, który jest na rynku już dość długi czas.

Cena i dostępność: Rossmann - ok. 16 zł, Allegro - ok. 6 zł + wysyłka. Ja swój egzemplarz wylicytowałam na Allegro za 4,25 zł.

Data ważności i pojemność: 24 miesiące od otwarcia; 6,5 ml.

Opakowanie: Takie jak opakowanie błyszczyka. Proste, klasyczne - to lubię :) W związku z tym, że pomadka jest kremowa ma aplikator, również taki jak w przypadku błyszczyków - taka skośnie ścięta gąbkowata szpatułka, która nabiera według mnie odpowiednią ilość produktu. Ja z reguły nie mam problemów z ładnym rozprowadzeniem pomadki aplikatorem, mimo że ma ona czerwony kolor. Ale dla osób niewprawionych zalecam uzbrojenie się w pędzelek do ust, no chyba że wybierzecie pomadkę w innym kolorze.



Konsystencja, zapach, smak: Jak już napisałam, pomadka ma konsystencję gęstego kremu, nie tak pudrowego jak w przypadku matowych pomadek Essence. Tutaj konsystencja jest bardziej aksamitna. Pachnie wanilią i jest bezsmakowa.

Kolor: Mój kolor to 45H, czyli chłodna, dość intensywna czerwień. Zaraz po nałożeniu łudząco przypomina szminkę MAC Russian Red, jednak po wyschnięciu kolor staje się troszeczkę bledszy i uzyskujemy już czerwień wpadającą bardzo subtelnie w malinę. nie ukrywam, że ten kolor bardzo mi się podoba i jakbym miała oceniać tylko kolor, to jest to moja ulubiona czerwona pomadka.



Komfort noszenia, trwałość: Pomadka ma spore tendencje do wysuszania ust. Najlepiej wygląda nałożona na usta, na których balsam nawilżający już całkowicie się wchłonął, ale to jest opcja tylko dla posiadaczek zadbanych ust, które są w bardzo dobrej kondycji. Na pomadce nawilżającej natomiast szminka ta ma mniejszą trwałość. Nie polecam jej dziewczynom, które borykają się cały czas z problemem przesuszonych ust - podkreśli Wam każdą zmarszczkę, każdą suchą skórkę i będziecie czuły tragiczne ściągnięcie ust - ja tak miałam, gdy użyłam jej w okresie, gdy miałam problemy z przesuszonymi ustami. Używam jej tylko wtedy, gdy moje usta są w naprawdę dobrej kondycji i wtedy nie odczuwam dyskomfortu. Trwałość na moich ustach wynosi jakieś 4-5 godzin, jeżeli nie jem w tym czasie.

Ocena: 4/5 (za skłonność do wysuszania ust)

Miałyście do czynienia z matowymi pomadkami? Uważacie je za hit czy kit? :)



Recenzja została napisana dla serwisu dobry-salon.pl:

http://dobry-salon.pl/

środa, 27 lutego 2013

Szminkowo-błyszczykowy szał zakupowy :D

Hej!

Co prawda niedługo i tak podsumowanie zakupów lutowych, ale znowu tyle tego jest, że chyba zginę fotografując wszystkie te rzeczy. A że luty upłynął mi głównie pod znakiem zakupów kolorowych mazideł do ust, to postanowiłam zamieścić osobną notę notkę ze szminkami, błyszczykami i ich swatchami. Chętnych zapraszam do oglądania moich zdobyczy :)

Zdjęć nie obrabiałam, bo chciałam oddać rzeczywisty wygląd kolorów. Z góry przepraszam za nie najlepszą jakość niektórych zdjęć, ale łapałam już resztki dziennego światła :/

Zacznijmy od szminek Avon "Idealny Pocałunek". Jest to nowa seria Avonu i w katalogach 2 i 3 2013 można było nabyć je za połowę ceny, czyli 15,99 zł zamiast 32 zł. Żal było nie skorzystać, zwłaszcza że kilka kolorów wpadło mi w oko. W ten oto sposób w moje ręce dostały się 3 pełnowymiarowe szminki i 2 próbki.



Opakowania są piękne, prawda? :) Ciekawa jestem tylko jak będą wyglądać po jakiś 2 latach używania ;)


Jeśli chodzi o pełnowymiarowe szminki, wybrałam kolory: Coral Connection, Berry Smooch i Plum Intrigue.


Z próbek wybrałam kolor Deep Orchid i Racy Red. W Racy Red moja buzia nie prezentuje się zbyt korzystnie. Deep Orchid wygląda super, ale chyba pozostanę jednak przy próbce, bo trudno byłoby mi zużyć pełnowymiarową szminkę w tak ciemnym kolorze, więc szkoda pieniędzy. Cen próbek niestety nie znam - moja konsultantka dorzuca mi gratis wszystkie próbki, jakich tylko sobie zażyczę, a jak nie chcę żadnych, to sama coś mi dobiera i wrzuca do torby z zakupami ;D


A tak prezentują się swatche:


  • Coral Connection - typowy koral, w rzeczywistości nieco bardziej czerwony niż na zdjęciu, powyższy efekt osiągnęłam dwiema warstwami
  • Berry Smooch - ciemny chłodny róż, jakby nieco wpadający w fuksję. W życiu bym nie pomyślała, że zakupię sobie raki kolor. A jednak zakupiłam i jestem bardzo zadowolona z efektu. Kolor jest głęboki i ma bardzo dobre krycie - powyższy efekt osiągnęłam nakładając jedną warstwę szminki
  • Plum Intrigue - tu niestety jestem lekko zawiedziona - spodziewałam się głębszego i lepiej napigmentowanego koloru. Ze wszystkim zakupionych przeze mnie kolorów ten jest najsłabiej napigmentowany. Do swatcha uzyłam 3 warstw. Mimo wszystko mi się spodobał i ładnie prezentuje się na moich ustach, chociaż spodziewałam się czegoś innego ;)
  • Deep Orchid - to już jest ciemna głęboka śliwka, dość dobrze napigmentowana. Do swatcha użyłam 2 warstw, żeby nie było żadnych prześwitów, o co nietrudno przy tak ciemnym kolorze. Kolor ten przyda się do bardzo odważnych czy mrocznych makijaży lub na jakieś imprezy tematyczne i muszę przyznać, że naprawdę dobrze się w nim czuję
  • Racy Red - dość ciemna, stonowana czerwień, wpadająca nieco w malinę - spodziewałam się bardzo fajnej, przygaszonej ciemnej czerwieni, a w praktyce okazało się właśnie, że kolor wpada trochę w malinowy, w którym moja twarz nie prezentuje się zbyt korzystnie. Na szczęście to tylko mała próbeczka, więc pewnie dam radę ją zużyć.

Generalnie jestem zadowolona z tych szminek. Szczególnie zachwyciły mnie Coral Connection i Berry Smooch, bo ostatnio gustuję w makijażu dziennym z akcentem na usta - jest to fajna opcja, gdy rano się spieszę i nie mam czasu na wydziwianie z ciekawym makijażem oka, a jednocześnie chcę, żeby coś się działo na tej twarzy. Plum Intrigue trochę zawiodło mnie pigmentacją, ale mimo tego polubiłam ten kolor.Deep Orchid jest piękna, ale pełnowymiarową byłoby mi ciężko zużyć, więc pozostaję przy próbce. Zawiodłam się na Racy Red, ale tylko ze względu na odcień - jakość jest dobra i polecam ten kolor dziewczynom, które lubią malinową czerwień i dobrze się czują w tym kolorze.

Recenzja tych szminek pojawi się pewnie za jakiś czas, bo muszę jeszcze wszystkie je potestować pod kątem trwałości itp.


Przejdźmy teraz do szminek Catrice Ultimate Colour. Z tej serii zakupiłam 2 egzemplarze - 050 Princess Peach i 190 The Nuder, The Better i oba kolory pokochałam, bo szukałam dokładnie takich od dawna. Przetrząsnęłam ofertę różnych marek i tylko Catrice sprostała moim oczekiwaniom. Skoro kolory bardzo mi się podobały i sporo dobrych opinii czytałam o szminkach z tej serii, nie mogłam po prostu ich nie kupić ;)






  • 050 Princess Peach - to pastelowa pomarańcza, dobrze napigmentowana. Myślę, że będzie świetna na wiosnę. Od jakiegoś czasu szukałam takiego koloru, żeby móc z nim zestawiać róże wpadające w pomarańczowe tony
  • 190 The Nuder, The Better - jest to typowy odcień nude - beżowy, lekko wpadający w róż, zdecydowanie ciepły odcień. Jest on jaśniejszy o jakieś 3 tony od koloru moich ust, ale nadal odpowiednio ciemniejszy od koloru podkładu, więc nie wyglądam w nim jak trup, czego obawiałam się na przykład przy odcieniu 010 Be Natural!, który jest jeszcze jaśniejszy od tego koloru. Ostatnio naprawdę często jak na siebie noszę na ustach kolory nude (o ile mam czas na sensowny makijaż oczu, żeby twarz nie wyglądała nijako), więc poszerzyłam swoją kolekcję o jeszcze jeden egzemplarz takiego koloru.
Cena tych szminek to 16,99 zł za sztukę. Kupiłam je w Naturze. W tym przypadku również obiecuję recenzję za jakiś czas.


No i ostatnim zakupem są błyszczyki. Postanowiłam zaopatrzyć się w kolejne 2 egzemplarze błyszczyka Essence Stay With Me, bo naprawdę je uwielbiam (szkoda tylko, że tak szybko się kończą). Generalnie błyszczykw używam rzadko, głównie gdy mam mocno przesuszone usta i nie chcę je katować szminką. No i właśnie w takich sytuacjach mój wybór najczęściej pada na Essence Stay With Me, które w Toruniu niestety są ciężko dostępne w ostatnim czasie i kupuję je zwykle w Wałbrzychu, gdy przyjeżdżam na kilka dni odwiedzić mamę. Tym razem wybrałam odcień 03 Candy Bar i 07 Kiss Kiss Kiss. Kupiłam też błyszczyk Kobo Professional Lip Care Balm 403 Hot Autumn. Te z Essence kosztowały 8,99 zł za sztukę, a Kobo był przeceniony z 8,99 zł na 4 zł i był to zupełnie spontaniczny zakup.


  • Stay With Me 03 Candy Bar - jest  to kolor koralowo-łososiowy, może nawet trochę brzoskwiniowy. Moim zdaniem bardzo ładny i będzie pasować wielu osobom do wielu makijaży
  • Stay With Me 07 Kiss Kiss Kiss - tutaj mamy odcień czerwono-malinowy i o dziwo w tym jest mi do twarzy, może dlatego, że przypomina nieco na ustach odcień leśnych owoców - jakbyśmy je wysmarowały truskawkową paćką na przykład ;)
  • Kobo 403 - jest to jasna pomarańcz ze złotymi drobinkami, która ma kiepską pigmentację, więc lepiej będzie służyć do pokrycia szminki niż solo. Mnie na dodatek piecze w usta. Jeżeli to nie minie, będę musiała puścić ten błyszczyk w świat, bo nie cierpię, gdy coś się marnuje - może komuś innemu lepiej posłuży




Tak właśnie wyglądały moje zakupy kolorówki do ust w lutym. Miałyście do czynienia z tymi produktami? A może któryś z pokazanych tutaj kosmetyków Was zainspirował? ;)