wtorek, 30 kwietnia 2013

Makijaż z paletą cieni Technic Ultra Violet

Hej :)

Tak na szybko wrzucam Wam makijaż wykonany przeze mnie jakiś czas temu paletą Technic Ultra Violet. Pewnie pamiętacie moje zachwyty nad kolorystyką tej palety. Dziś natomiast macie okazję przekonać się jak sprawuje się w akcji, gdyż wszystkie cienie których używałam w pokazanym niżej makijażu, pochodzą właśnie z tej palety :) Z góry przepraszam za stan mojej skóry, szczególnie na policzkach, ale makijaż ten zrobiłam jakiś czas temu, gdy po walce ze stadem kosmitów pojawił się zmasowany atak suchych skórek... Na szczęście już jest znacznie lepiej :)

Tak prezentuje się paleta o jej swatche:





poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Kolejna część zmian na blogu

Witajcie :)

Nie wiem czy dziś znajdę czas na napisanie normalnej notki. Być może wieczorem wrzucę jakiś makijaż, ale nie obiecuję. Teraz natomiast mam dla Was coś w stylu ogłoszeń parafialnych. 

Bardziej spostrzegawcze dziewczyny pewnie zauważyły, że blog przechodzi powolną metamorfozę. Chciałam po prostu, by wyglądał bardziej profesjonalnie. Dodany został skrypt do ciasteczek, no ale to już wymóg ustawodawcy. Na zdjęciach pojawił się znak wodny, a każdy post jest sygnowany moim "podpisem". Zmiany te zawdzięczam mojemu ukochanemu, który uczy się grafiki i rysunku, więc wykonał znaczek do podpisu i znak wodny oraz znalazł program do obróbki zdjęć idealnie odpowiadający moim potrzebom - PhotoScape (pewnie większość z Was z niego korzysta od dawna, ale ja naprawdę jestem zacofana w tej dziedzinie i gdyby nie mój TŻ, to pewnie dalej bym tkwiła w jakiejś fotograficzno-graficznej prahistorii :P). Planujemy jeszcze zmieniać nagłówek oczywiście, ale ciągle brakuje nam czasu. Chociaż kto wie - może jutro uda się coś zdziałać, bo popołudniu będziemy mieć trochę wolnego. Mój TŻ chce wykonać te grafiki szczególnie starannie, bo zbiera materiały do swojego portfolio. Daję mu dużo swobody w tworzeniu tych małych dziełek, bo często jest mi trudno sprecyzować czego dokładnie oczekuję. Na szczęście mój ukochany ma świetne wyczucie i wystarczy, że przedstawię mu ogólną wizję, a on już dalej sobie poradzi ;)

Jak zapewne wiecie 1 lipca znika Google Reader. Dla mnie to jakaś pomyłka, ale mówi się trudno - nic z tym nie zrobimy. Część z Was pewnie wie, że mam konto w Google+ (za którym nie przepadam), więc możecie mnie tam obserwować - udostępniam tam zwykle wszystkie nowe wpisy na blogu. Jest jeszcze stronka Bloglovin, ale raczej się na nią nie przerzucę, gdyż nie przypadła mi do gustu. Planuję natomiast w ciągu niedługiego czasu założyć do bloga konto na FaceBook'u (więc mój biedny TŻ, który ma ostatnio trochę zleceń na głowie, będzie musiał projektować kolejny nagłówek i takie tam :P).

Nawiązałam też kilka nowych współprac, ale o tym dowiecie się już niedługo :)

Mam nadzieję, że zmiany na blogu przypadną Wam do gustu. Piszcie, jeżeli macie jakieś sugestie :)


niedziela, 28 kwietnia 2013

Makijaż w barwach ziemi

Hej :)

Tym razem przychodzę do Was z makijażem w nieco mniej radosnych i nie tak lekkich kolorach. Chcąc nadal wyciągać jak najwięcej kombinacji z palety cieni Sleek Lagoon, zdecydowałam się na połączenie karmelowego brązu i szmaragdu. Jeżeli jesteście ciekawe jak wyszło, zapraszam do dalszej części notki :)





Użyte kolory:
  • Reflection (perłowy liliowy róż) - jako cień bazowy, który całkowicie zakryłam następnymi cieniami
  • Sea Shell (perłowy karmelowy brąz) - na ruchomej powiece i pomieszany z Emerald na dolnej powiece
  • Emerald (perłowa szmaragdowa zieleń) - w załamaniu i na niewielkiej części ruchomej powieki oraz na dolnej powiece pomieszany z Sea Shell (nakładałam je osobno - najpierw Emerald, a potem roztarłam go Sea Shell)
  • Black Pearl (perłowa czerń - jestem w niej zakochana) - do przyciemnienia zewnętrznego kącika i załamania oraz roztarcia kreski zrobionej żelowym eyelinerem
  • Sand Dollar (perłowe żółte złoto) - w wewnętrznym kąciku.


Pozostałe kosmetyki:
  • Pharmaceris F, Delikatny fluid intensywnie kryjący, Ivory 01
  • transparentny puder mineralny Jadwiga
  • mineralne duo brązujące Alverde
  • kredka do brwi Catrice, 020
  • eyeliner w żelu Maybelline Lasting Drama Eyestudio, 01 Black
  • maskara Max Factor 2000 Calorie Dramatic Volume, Black
  • kredka Catrice, 010 Ultra Black
  • szminka Avon Ultra Colour Rich, Pout.
Nie wyszło oczywiście idealnie, ale chyba robię postępy ;) Jak Wam się podoba taka propozycja makijażu? Przyznaję, że zieleń jest trudnym kolorem w makijażu, bo podkreśla zaczerwienienia oka, a blendowanie jej z ciepłym brązem nie ułatwia sprawy. Pozdrawiam ciepło.


sobota, 27 kwietnia 2013

Ulubieńcy kwietnia: pielęgnacja

Witajcie :)

Dziś, zgodnie z obietnicą, druga część ulubieńców. Wczoraj miałyście okazję poczytać o makijażu i paznokciach, a dziś kolej na pielęgnację.


Tutaj przewija się już więcej starych ulubieńców, więc ta notka będzie mniej odkrywcza, ale myślę że jest kilka nowych rzeczy, na które warto zwrócić uwagę.

Pielęgnacja włosów


Muszę przyznać, że po przeprowadzce strasznie  zaniedbałam swoje włosy, bo ciągle brak mi czasu lub energii na ich pielęgnację, a czasami wchodzi też w grę zwykłe lenistwo. Tak mi wstyd, że nie zrobiłam w tym miesiącu notki z aktualizacją stanu moich włosów. No ale jest kilka produktów, które sprawiają, że stan moich włosów nie jest jeszcze tragiczny i wciąż wyglądam jak człowiek (mimo że włosy zrobiły się matowe i trochę brakuje im nawilżenia). Standardowo mamy tu szampon Babydream, który jest moim ulubieńcem od kilku miesięcy. Nie zabrakło też 2-fazowej odżywki w spray'u L'Biotica Biovax z jedwabiem i proteinami mlecznymi oraz serum do końcówek tej samej marki. W awaryjnych sytuacjach przywracałam moim włosom świeżość suchym szamponem Batiste Medium&Brunette. U mnie po użyciu tego specyfiku włosy wyglądają mniej więcej jak ok. dobę wcześniej, z tym że są bardziej matowe, no i niespecjalnie przepadam za zapachem tego szamponu. Dla mnie najważniejsze jest jednak to, że przyzwoicie odświeża włosy (no ale wiadomo że mycia nie zastąpi) i nie bieli ich u nasady. Moim świętym gralem w przypadku rozczesywanie został Tanglee Teezer. Pokochałam go na tyle, że przymierzam się do kupna wersji kompaktowej, żeby nie ryzykować, że uszkodzę model Salon Elite w podróży. Nie jest to szczotka idealna oczywiście, ale rozczesuje moje włosy znacznie lepiej niż inne szczotki, z jakimi miałam do czynienia i nie wyobrażam sobie teraz czesania włosów czymś innym.

Pielęgnacja ciała


Tutaj szczególnie przypadły mi do gustu trzy kosmetyki. Pierwszym jest peeling borówkowy BeBeauty Spa, który było mi trudno upolować, bo jako biedronkowa limitka znikał błyskawicznie. Szkoda, że dorwałam tylko jedną sztukę, no ale lepszy rydz niż nic :) Jest to delikatny, lecz skuteczny peeling, czyli coś w sam raz dla osoby z suchą i wrażliwą skórą. Nie cierpię ostrych ździeraków i wolę robić peeling częściej niż raz w tygodniu, ale za to czymś delikatniejszym. Ponadto peeling ten ma dość przyjemny skład i piękny zapach, no i kosztuje niewielkie pieniądze. Szkoda tylko, że jest trudno dostępny, więc nie wiem czy uda mi się kupić go ponownie :( Kolejnym ulubieńcem jest masło do ciała Green Pharmacy Masło Shea i Zielona Kawa, który recenzowałam TUTAJ, no i tropikalny krem do stóp i łokci z kwasami AHA Avon Planet Spa, o którym piszę Wam w ulubieńcach już od kilku miesięcy.

Pielęgnacja twarzy


W związku z oczyszczaniem skóry twarzy srebrem koloidalnym, pielęgnacja tej części ciała zdecydowanie była w minionym miesiącu moim konikiem i tutaj mam najwięcej produktów do pokazania. Na powyższym zdjęciu mamy trzech gagatków, którzy pojawiają się w moich ulubieńcach od jakiegoś czasu, więc nie będę się nad nimi jakoś specjalnie rozwodzić. Mamy tu biedronkowy duet, czyli płyn miceralny i żel miceralny do skóry wrażliwej marki BeBeauty. Są to moje drugie opakowania, więc wkrótce będzie recenzja. Pomiędzy nimi znajduje 2-fazowy płyn do demakijażu oczu Bielenda Awokado oczy wrażliwe, który recenzowałam TUTAJ.




Ulubieńcem w tym miesiącu stało się srebro koloidalne Argentum 200, którego recenzja ukaże się za jakieś 2-3 tygodnie, bo mniej więcej wtedy skończę kurację i będę w stanie dobrze opisać efekty końcowe. Na dzień dzisiejszy mogę stwierdzić, że substancja ta bardzo dobrze oczyszcza skórę - na zewnątrz wychodzą wszystkie syfy, które tkwiły pod skórą. Minus tego był taki, że najpierw miałam mega wysyp pryszczy - wyglądałam jakbym znów miała naście lat. Potem przyszło łuszczenie i masa suchych skórek - miałam wrażenie, że co kilka godzin pojawia się spora partia nowych. Teraz jeszcze mi wyskakują pojedyncze niespodzianki, ale stan mojej skóry już się stabilizuje. Srebro koloidalne ma ten plus, że przyspiesza gojenie i nie zapycha porów, no i działa antybakteryjnie. Na pewno nie podrażnia jak inne kuracje przeciwtrądzikowe.
W związku z kuracją srebrem koloidalnym wróciłam do peelingu enzymatycznego Lirene z wyciągiem z owoców. Naprawdę żałuję, że producent stworzył tylko wariant saszetkowy, bo mnie jedna saszetka wystarcza na kilka użyć. Znalazłam więc mały pojemniczek, do którego przelewam peeling. Peeling nie podrażnia skóry, nie wymaga tarcia i dobrze złuszcza, co jest u mnie bardzo pożądane w okresie wielkiego wysypu pryszczy.
Kolejny ulubieniec to nie jest już jakaś wielka fascynacja, lecz bardziej ciekawostka. A jest nią rewitalizująca maseczka Avon Planet Spa Chiński Żeń-szeń. Nie ma szczególnie odżywczego działania, więc normalnie wolę używać innych maseczek. Natomiast świetnie rozświetla, co przydaje się zszarzałej skórze po zimie. Zwykle stosuję ją przed wieczornymi wyjściami, bo skóra wygląda po niej na zdrowszą i lepiej wygląda na niej makijaż.


Ostatnim już ulubieńcem jest oczywiście masełko do ust Nivea Vanilla & Macadamia, które niestety już mi się kończy. Jego recenzję znajdziecie TUTAJ.

Gratuluję tym, które przebrnęły przez całą notkę :D Podzielcie się Waszymi pielęgnacyjnymi odkryciami ostatnich tygodni :)


piątek, 26 kwietnia 2013

Ulubieńcy kwietnia: kolorówka

Hej :)

W tym miesiącu jakoś wcześnie mnie naszło na ulubieńców, no ale niech będzie, skoro dzisiaj mam ochotę na napisanie akurat takiej notki. Od razu przejdę do rzeczy, bo sporo się tego zebrało - miałam naprawdę sporo fajnych odkryć, którymi chciałabym się z Wami podzielić :) Postaram się jednak, by ten post nie był strasznie długi, bo mnie samej rzadko się chce czytać tak długie notki u innych. Z tego też powodu notkę tę podzieliłam na dwie części i dzisiaj będziecie mogły poczytać o kolorówce, natomiast pielęgnację wrzucę jutro. Żeby nie przedłużać wstępu - zapraszam Was do lektury :)

Kolorówka


Makijaż twarzy


Kosmetyki z powyższego zdjęcia doczekają się oczywiście osobnych recenzji, więc tu napiszę tylko krótko za co je polubiłam.
Delikatny Fluid Intensywnie Kryjący Pharmaceris F polubiłam za dobre krycie, satynowe wykończenie i idealny kolor dla mojej skóry (Ivory 01), który utlenia się w niewielkim stopniu i to dopiero po ładnych kilku godzinach. Mimo całkiem solidnego krycia fluid jest faktycznie delikatny i nie wysusza mi skróry na policzkach, co często ma miejsce w przypadku innych kryjących podkładów. Świetnie wygląda nakładany zarówno palcami jak i pędzlem flat-top z niezbyt zbitym włosiem.
Korektor w płynie Collection 2000 Lastin Perfection - daje świetne krycie i jest mega trwały, a przy tym nie wysusza mi skóry pod oczami. Przy moich mocno łzawiących oczach ściera się minimalnie po kilku godzinach, co w porównaniu z innymi korektorami stanowi wynik mistrzowski. Kolor 1 Fair jest za jasny do mojego podkładu mineralnego, dlatego zaczęłam używać tego korektora dopiero po kupnie fluidu Pharmaceris i w duecie z nim korektor ten nadaje się u mnie nawet do zakrywania innych niedoskonałości niż sińce pod oczami.
Kredka do brwi Catrice 020 Date With Ash-ton - wiele razy pisałam o niej w ulubieńcach. Uwielbiam ją przede wszystkim za kolor - chłodny, niezbyt ciemny brąz.
Mineralne duo brązujące Alverde, 10 Light Bronze - o nim również już wspominałam kilka razy. Bardzo przyjemny brązer - nie za ciemny, ma ładny odcień (choć mógłby być jeszcze ciut chłodniejszy), przyjemny skład i całkiem niezłą trwałość, no i wydajność kosmetyku wypiekanego ;)
Mgiełka do wykańczania makijażu ELF - nie utrwala makijażu, ale świetnie stapia wszystkie warstwy makijażu, dając mu lekko satynowe wykończenie, więc efekt końcowy jest bardzo naturalny. W tym własnie celu ją kupiłam. Ma też bardzo przyjemny skład, no i jest niedroga w porównaniu z innymi tego typu produktami (zapłaciłam 18,99 zł za 60 ml w Minti Shop).

Makijaż oczu


Tutaj już mamy same nowości. W kwietniu miałam niewiele czasu na makijaż i zwykle w przypadku oczu kończyło się na kresce i tuszu do rzęs. No i tutaj wspaniały duet stworzyli eyeliner w żelu Maybelline Lasting Drama oraz tusz do rzęs Max Factor 2000 Calorie Dramatic Volume. Oba te kosmetyki stały się moimi Kosmetykami Wszech Czasów w kategorii makijażu oczu. Eyeliner jest trwały, ma kolor głębokiej czerni i przede wszystkim sunie po powiece jak masełko - malowanie nim kresek to po prostu bajka. Tusz Max Factor natomiast pogrubia, wydłuża i podkręca mi rzęsy i dzięki temu nie muszę katować ich zalotką. Mogę nim stopniować efekt od dziennego do wieczorowego. O dziwo nie skleja mi rzęs (no chyba, że naprawdę przesadzę z warstwami). Myślałam, że nie ma opcji, żebym osiągnęła efekt moich rzęs, tylko grubszych, dłuższych i bardziej podkręconych, unikając przy tym sztuczności czy tandety. Udało się jednak - w przypadku tego tuszu moje rzęsy wyglądają na znacznie lepsze, a efekt wciąż wygląda dość naturalnie.
Gry miałam ochotę, a raczej czas na cieniowanie, to niemal za każdym razem sięgałam po paletkę cieni Sleek Aqua Collection Lagoon, która ma bardzo wiosenne kolory :)

Makijaż ust


Jak wiecie, w ostatnim czasie makijaż ust to mój konik, bo nie mam czasu na zabawę w cieniowanie powiek, a gdzieś jakiś akcent być musi ;) W codziennym makijażu przez niemal cały miesiąc używałam szminki Avon Ultra Colour Rich w odcieniu Carnation. Jest to czysty róż, jednak w odcieniu bardziej pudrowym i przygaszonym. Fajna alternatywa dla nude - nie rzuca się strasznie w oczy, a jednak coś się dzieje na tych ustach. Niedawno kupiłam jeszcze Lip Tint Bell nr 4, który daje na moich ustach kolor soczystej maliny. Używam go na dłuższe wyjścia, gdy nie chcę biegać co 2 godziny do łazienki, żeby poprawiać makijaż. Przy okazji wieczornych wyjść za każdym razem stawiałam na Manhattan Sof Mat 45H - piękna, nieco zgaszona czerwień, którą recenzowałam TUTAJ.

Pędzle do makijażu


Wybaczcie, że są brudne, ale przed zrobieniem zdjęcia wykonywałam nimi makijaż ;)
W tym miesiącu szczególnie polubiłam Hakuro H50, bo idealnie rozprowadza mi się nim fluid Pharmaceris (Hakuro H51 okazał się do tego zbyt zbity, czego efektem były smugi). Hakuro H15 kupiłam przez pomyłkę - chciałam zamówić H14, czyli większe jajo do konturowania. H15 okazał się jednak świetny, bo konturuje bardzo precyzyjnie (tyle tylko, że trzeba się nim więcej namachać niż większym pędzlem). Szczególnie niezastąpiony okazał się w podróży, bo świetnie nakłada bronzer, róż i rozświetlacz (jednorazowo oczywiście nie nakładałam nim wszystkich tych trzech kosmetyków - pominęłam rozświetlacz). Super sprawdza się przy mocno napigmentowanych pudrach do konturowania, bo syntetyczne włosie daje na twarzy delikatniejszą smugę koloru - łatwiej więc stopniować efekt. Kolejnym ulubieńcem jest Hakuro H76, czyli mistrz precyzji w makijażu oczu - świetny do rozświetlania wewnętrznego kącika, podkreślania dolnej powieki, rozcierania kreski - no cud, miód i orzeszki. No i ostatnim ulubionym pędzlem jest pędzelek ze sklepu dla artystów, wyprodukowany przez markę Milano, który upodobałam sobie ponad wszystkie do nakładania eyelinera i na pewno dokupię jeszcze jedną sztukę. Włosie jest odpowiednio sztywne, nie rozjeżdża się i można nim namalować ekstremalnie cienkie kreski.

Paznokcie



Umieściłam je w tym dziale, bo lakier do paznokci to też kosmetyk kolorowy. W kwietniu raczej rzadko malowałam paznokcie, ale zdążył mnie zachwycić lakier Joko J169 Perfect Blue, który ma kolor błękitny z subtelną nutką szarości. Świetny na dzień i jednocześnie ciekawszy niż nudziaki. Ma świetne krycie, łatwo się aplikuje, szybko wysycha i ma świetną trwałość - na moich paznokciach wytrzymuje 4-5 dni, podczas gdy przeciętny lakier trzyma się na nich 2-3 dni. Coś czuję, że przepadłam i sprawię sobie więcej lakierów marki Joko.

Znacie któryś z tych kosmetyków? Jakie są Wasze ulubione kosmetyki do makijażu i manicure w tym miesiącu? :)


czwartek, 25 kwietnia 2013

Mój nie taki mały całuśny zbiorek, czyli kolorówka do ust

Hej :)

Pozostając w temacie ust, chciałabym zaprezentować Wam mój zbiorek kolorowych produktów do ust. Skleroza mnie dopadła i zapomniałam o konturówkach, no ale mam tylko trzy, więc wielkiej straty nie ma. A propos - szukam fajnych różowych konturówek, bo mam tylko nude'owy róż, więc szukam też takiego typowego różu i fuksji. Jak znacie coś fajnego, dajcie znać :)

Wpadłam na pomysł na taką notkę, bo moja całuśna kolekcja od paru miesięcy powiększa się dość szybko (wpadam w małe szminkomaniactwo). W tym poście macie po prostu taki wykaz wszystkiego co posiadam. Jeżeli coś Was szczególnie zainteresuje, a jeszcze nie było zrecenzowane, to dajcie znać w komentarzu - postaram się naskrobać o tym notkę jak najszybciej :) W ogóle dopiero teraz sobie uświadamiam jak niewielka część tych skarbów została zrecenzowana i postanawiam koniecznie to nadrobić, więc pewnie przez najbliższy miesiąc czy dwa ciągle będziecie czytać na moim blogu o szminkach i błyszczykach.

Może na wstępie wyjaśnię dlaczego tak uwielbiam kolorówkę do ust, szczególnie szminki. Moim zdaniem są one niezastąpione w ekspresowych makijażach. Ja od jakiegoś czasu niemal każdego ranka nie mam czasu na zabawę z jakiś fajny makijaż oczu i zazwyczaj poprzestaję na kresce i tuszu do rzęs, a gdy się naprawdę bardzo spieszę, to w grę wchodzi tylko maskara. W takich sytuacjach warto postawić na jakiś fajny kolor na ustach i róż do policzków, żeby tę twarz trochę ożywić, nadać jej zdrowszy wygląd i wyglądać na bardziej zadbaną. Za to właśnie pokochałam szminki i dlatego w ciągu ostatnich kilku miesięcy, kiedy jestem zabiegana, mój zbiorek tego typu produktów mocno się rozrósł. To tyle słowem przydługiego wstępu :)

Tak mój całuśny zbiorek prezentował się rok temu:


A tak wygląda teraz:


Przy czym tylko w ciągu ostatnich kilku miesięcy (mniej więcej od grudnia) moja kolekcja powiększyła się dwukrotnie. Nie piszę tego, żeby się chwalić - raczej przeciwnie, próbuję się uświadomić, że pora przystopować. Ja po prostu lubię mieć duży wybór. Jak powiedziała kiedyś na YouTube Ewa z kanału RedLipstickMonster tak naprawdę wystarczą nam 3 bardziej nudowe kolory i 3 bardziej intensywne, bo możemy przecież te kolory mieszać i uzyskiwać różne efekty. Ba - jedną szminką możemy uzyskać kilka różnych efektów, w zależności od sposobu nakładania - świetny filmik zrobiła o tym Lisa Eldridge:


Na swoje usprawiedliwienie natomiast mogę powiedzieć tylko tyle, że naprawdę kocham szminki i lubię mieć ich duży wybór. Wiem, że są dziewczyny, które mają większe szminkowe zbiory, ale jednak uważam, że mój jak na jedną osobę jest ciut za duży. Na szczęście gdy coś się u mnie nie sprawdza lub mi się znudzi, wędruje dalej w świat (inaczej, o zgrozo, miałabym tego na stanie znacznie więcej). Aktualnie dokupuję coś nowego tylko wtedy, gdy coś naprawdę mocno mnie zainteresuje lub ma ciekawy kolor, którego jeszcze nie posiadam i istnieje duże prawdopodobieństwo, że będę do używać.

Przejdźmy teraz do konkretnych produktów. Będę zamieszczać nazwy, numery i krótkie opisy kolorów, bo zdjęcia mogą lekko przekłamywać kolory ze swatch'y.

Błyszczyki

Od nich najłatwiej mi zacząć, bo jest ich po prostu mniej.


Na swatch'ach od lewej:
  • Essence XXXL Shine, 01 Pure Chic - czyli zwykły bezbarwny błyszczyk, który każda fanka makijażu ust powinna mieć w swoim zbiorze
  • Lavelle, bez numeracji - piękna brzoskwinka, zakupiona w Rosji, a w Polsce niestety się na niego nie natknęłam. Recenzja TUTAJ
  • Essence Glossy Lipbalm - czyli błyszczyko-balsam do ust, zabarwia usta na delikatną, półtransparentną czerwień
  • My Secret Star Gloss, nr 413 - dość ciemny, ciepły róż ze mnóstwem drobnych srebrnych drobinek
  • Essence Stay With Me: 05 I Like Cotton Candy (delikatna fuksja), 02 My Favourite Milkshake (łososiowo-beżowy nude), 03 Candy Bar (brzoskwiniowo-koralowy), 07 Kiss Kiss Kiss (chłodna czerwień)


Na tym zdjęciu kolory są oddane bardzo realistycznie, w razie jakby ktoś nie rozumiał mojego arcy-fantazyjnego opisu kolorów :P

I to by było na tyle, jeśli chodzi o błyszczyki - "tylko" 8, choć moim zdaniem imponujący wynik jak na kogoś, kto zbytnio za błyszczykami nie przepada (przydają się, gdy mam mocno przesuszone usta).

Tinty

W tej dziedzinie jestem mocno zacofana, bo posiadam aż jeden marki Bell, który zakupiłam kilka dni temu w Jasmin, bo akurat miał atrakcyjną cenę i postanowiłam wypróbować co to takiego. Posiadam kolor 4, który na moich ustach daje piękny malinowy kolor, a takiego w swoim zbiorku jeszcze nie miałam, więc strzał w dziesiątkę :)



Coś czuję, że na tym jednym tincie nie poprzestanę ;>

Matowe szminki w musie

Pisałam o obu bardzo niedawno. Chyba na tej dwójce zakończy się moja "kolekcja" matowych szminek w formie musu.


Od góry na swatch'ach:
  • Essence Stay Matt, 01 Velvet Rose - nude'owy róż, recenzja TUTAJ
  • Manhattan Soft Matt, nr 45H - dość intensywna, chłodna czerwień, recenzja TUTAJ



Szminko-błyszczyki


Na swatch'ach od lewej:
  • Wibo Eliksir, nr 9 - typowa śliwka, półtransparentny
  • Kobo Extreme Lipgloss, nr 205 India Rose - w rzeczywistości dość ciemny (lecz nie mocno kryjący) róż z odrobiną wiśni, recenzja TUTAJ



Szminki

Zacznę od Avon, bo o dziwo z Avonu mam najwięcej szminek. W sumie lubię ich szminki. Jedne serie są bardziej udane, inne mniej. Na pewno mogę polecić klasyczną wersję Ultra Colour Rich i Idealny Pocałunek. Reszta mniej przypadła mi do gustu.


Od lewej na swatch'ach:
  • Idealny Pocałunek: Plum Intrugue (subtelna śliwka), Berry Smooch (delikatna, chłodna fuksja), Coral Connection (typowy koral)
  • Ultra Colour Rich: Pout (bardzo jasny nude'owy róż), Carnation (typowy róż, nieco zgaszony), Buttered Rum (bardzo ciemna, karminowa czerwień, która nie wiedzieć czemu na zdjęciu wpada w brąz :/)
  • Ultra Colour Rich (seria w kwadratowych, różowych opakowaniach), Cappucino (nudowy beżo-brąz, nieco złocisty)
  • nawilżająca szminka chłodząca, już dawno wycofana ze sprzedaży, kolor Frozen Berry - ciepły róż



Dalej mamy już mix różnych firm.


Od lewej na swatch'ach:
  • Maybelline Hydra Extreme: 535 Passion Red (typowa, bardzo intensywna, wręcz teatralna czerwień, na zdjęciu wyszła bardzo zgaszona), 670 Natural Rosewood (ciepły róż)
  • Catrice Ultimate Colour: 050 Princess Peach (jasny, delikatny pomarańcz), 190 The Nuder The Better (beżowy nude z odrobiną różu)
  • Rimmel Lasting Finish, 070 Airy Fairy - nie muszę jej chyba przedstawiać, dość ciepły, nude'owy róż z subtelnym złotawym połyskiem, recenzja TUTAJ
  • Kobo Fasion Colour, 105 Velvet Rose - chłodny róż, recenzja TUTAJ
  • NYC, 320 Mahogany  - bardzo ciemny, ciepły śliwkowy kolor



Też cierpicie na taką manię kolorówki do ust, czy jednak ponad wszystko preferujecie ciekawy makijaż oka? Ja bardzo lubię ciekawe makijaże oczu, ale żyjąc w pośpiechu mam na nie czas zwykle tylko w weekendy, więc na co dzień stawiam na usta. Które kolory spodobały Wam się najbardziej? No i będę wdzięczna za podpowiedź, którą recenzję chciałybyście przeczytać w pierwszej kolejności :)


środa, 24 kwietnia 2013

Matujący balsam do ust Essence Stay Matt 01 Velvet Rose + pojedynek z Manhattan Soft Mat

Witajcie :)

Czy to szminka? Czy to błyszczyk? Nie - to matujący balsam do ust Essence, z którym przychodzę do Was po zażegnaniu problemów z Internetem. Pewnie recenzuję go jako ostatnia, no ale mówi się trudno - może jednak komuś pomogę :)


W zasadzie nie wiem czy nazwa matujący balsam pasuje do tego kosmetyku. Matujący owszem, ale balsam? Nazwa balsam kojarzy mi się z kosmetykami o właściwościach pielęgnacyjnych, a w tym przypadku absolutnie takich właściwości nie zauważam. Czasami się mylę i mówię na to błyszczyk, choć jak ma być to błyszczyk, skoro nie ma ani odrobiny błysku. Pewnie mi się myli przez podobieństwo do opakowania błyszczyków Stay With Me. W zasadzie jest to matowa szminka w formie musu (kremowa konsystencja), tak samo jak Manhattan Soft Mat. Mam nadzieję, że nie popełnię błędów w tej recenzji i będę nazywać ten produkt szminką, bo właśnie jest on szminką. I uprzedzam, że nie zabraknie porównań do jej odpowiednika marki Manhattan (którego recenzowałam TUTAJ), co może się okazać dla Was przydatne.

Dostępność i cena: Natura, Hebe, niektóre Rossmanny i wszystkie inne miejsca, w których jest szafa Essence. Koszt to 8,99 zł. Data ważności to tylko 6 miesięcy od otwarcia (naprawdę nie wiem czemu, bo matowa szminka Manhattanu przykładowo jest ważna 24 miesiące od otwarcia). Od razu uprzedzam, że w niektórych miejscach ciągle jest wykupiona, szczególnie jasne kolory.


Opakowanie: Szminka mieści się w błyszczykowym opakowaniu, w zasadzie takim samym jak błyszczyki Stay With Me (różnią się tylko szatą graficzną). Inny jest już natomiast aplikator - tu już nie mamy do czynienia z klepsydrą, a z takim kopytkowym kształtem (mam nadzieję, że dobrze to określiłam). Aplikator przypomina więc ten z Manhattan Soft Mat. Szminkę mam już około miesiąc, a już zaczęła odchodzić foliowa nalepka z nakrętki (dzisiaj w zasadzie ją całą oderwałam, bo mnie denerwował ten odstający kawałek). No i już zaczęły delikatnie ścierać się napisy, jak to często bywa w przypadku Essence i Catrice. Mnie to jakoś specjalnie nie przeszkadza, ale wiem że spora część z Was lubi jak ich kosmetyki długo wyglądają na nowe.

Aplikacja: Część z Was stwierdziła, że aplikator ten nabiera za dużo produktu. Na jedną wargę faktycznie za dużo, ale gdy odpowiednio nim będziemy manewrować i nałożymy nabrany jednorazowo produkt na obie wargi, to moim zdaniem ilość nabranej szminki jest odpowiednia. Mnie przez pierwsze kilka razy aplikacja totalnie nie wychodziła, bo produkt był nałożony nierówno lub się ważył, albo zbierał przy wewnętrznych częściach ust. Sposób na te problemy jest jeden - musimy nałożyć szminkę cienką warstwą. Możemy do osiągnąć przez chowanie warg do środka i cmokanie nimi - tak to brzmi fantastycznie lub odcisnąć nadmiar szminki w chusteczkę higieniczną. Szminka ta ma dość duże krycie, więc taka jedna cienka warstwa powinna nam wystarczyć. Gdy nałożymy więcej - zaczną się problemy.



Kolor, zapach: Faktycznie pasuje tu nazwa Velvet Rose, bo jest to delikatny różyk, taki nudowy moim zdaniem. Na swatchu wydaje się, że ma sporą domieszkę beżu. Faktycznie na ustach jest  nieco widoczny beżowy pigment, ale wydaje się że jest go znacznie mniej niż na swatch'u, co możecie zobaczyć poniżej. Pachnie waniliowo - zapach ten kojarzy mi się z ciasteczkami. Nie jest jakiś nachalny, skoro nie jest uciążliwy nawet dla tak czułego nosa jak mój.

A jak zachowuje się na ustach?


Tak wygląda z daleka na zamkniętych ustach, nałożona cienką warstwą - całkiem przyjemnie. Kolor bardzo naturalny, świetny dla blondynek. Wykończenie matowe, ale nie w płaskim macie (jaki daje Manhattan). Myślę, że efekt ten jest przyjemny dla oka.



A tak na zbliżeniach i przy otwartych ustach. Nadal jest nieźle, choć widać, że nieco podkreśla zmarszczki (na szczęście w nie nie wchodzi) i trochę się zbiera na styku warg. Minusy te są jednak widocznie dopiero z bardzo bliska, więc ja się nie boję chodzić w tej szmince po ulicy.

Trwałość: Jeżeli nie jemy, nie pijemy i nie gadamy zbyt dużo, to wytrzymuje w moim przypadku nawet 4 godziny. Po piciu wymaga niewielkich poprawek, po intensywnych rozmowach również, a z jedzeniem nie ma szans. Nie nawilża ust, a nawet nieco je wysusza, dlatego trzeba mieć je w dobrej kondycji, by go używać. Na szczęście nie wysusza aż tak mocno jak Manhattan, który jest natomiast bardziej trwały, łatwiejszy w aplikacji i nie zbiera się w styku warg.

Podsumowując: Po doświadczeniach z dwoma matowymi szminkami w formie musu dochodzę do wniosku, że nie są to produkty łatwe w stosowaniu - przede wszystkim wysuszają usta (szczególnie Manhattan), więc posiadaczki przesuszających się ust nie będą z nich zadowolone. Ja używam ich tylko wtedy, gdy moje usta mają naprawdę dobry dzień. Jeżeli miałabym wybierać między tymi dwoma, to jednak wybrałabym Manhattan, który daje większą trwałość i jest łatwiejszy w aplikacji, no i nie ma w jego przypadku takich atrakcji jak ważenie się czy zbieranie w styku warg. Przez wysuszające właściwości nie nadaje się on jednak do noszenia na co dzień - musiałabym wtedy nakładać na niego błyszczyk, a po co mi matowa szminka, na którą muszę nakładać błyszczyk? Essence polubiłam głównie za kolor i za to, że jest mniej wysuszający niż Manhattan - kiedy moje usta są w dobrej formie w ogóle nie odczuwam przy nim wysuszenia. Jest on natomiast bardziej problematyczny w aplikacji i noszeniu, więc raczej nie wybieram go na dłuższe wyjścia z domu.



Myślę, że te dwie szminki zakończą moją przygodę z matowymi szminkami w musie. Nie ukrywam, że te konkretne 2 egzemplarze zakupię ponownie, bo ubóstwiam je za kolor. Czytałam też, że dobrze sprawują się ciemniejsze kolory Stay Matt, więc być może z czasem zdecyduję się jeszcze na malinkę.

Ocena Essence: słabe 3/5

Pojedynek wygrywa: Manhattan Soft Mat.

A co Wy myślicie o tego typu produktach do ust? Dajcie znać czy chcecie czytać więcej recenzji porównawczych :)


sobota, 20 kwietnia 2013

Kosmetyczka podróżna

Hej :)

Dziś parę słów o kosmetykach, które zabieram ze sobą na wyjazdy. Temat bardzo na czasie nie tylko dla mnie (ostatnio wyjeżdżam naprawdę często), ale i dla Was, bo zbliża się majówka :) Jest to moja propozycja wyboru kosmetyków na wyjazdy. Wiem, że nie był to wybór doskonały, bo mimo że kosmetyków wożę ze sobą coraz mniej, i tak zawsze się okazuje że wzięłam tego za dużo i czegoś nie używam, z braku czasu na przykład.


Przedstawiony na zdjęciu zestaw zabrałam ze sobą w ostatnią podróż. Od jakiegoś czasu mój podróżny zestaw kosmetyków mniej więcej tak wygląda. Tutaj macie rzeczy, które zabrałam ze sobą na 4 dni. Część tych kosmetyków można zastąpić próbkami, ale ja akurat nie miałam tyle, żeby wystarczyło na 4 dni (urok wielkiego denkowania przed przeprowadzką). Ja z kolei preferuję zabieranie produktów o małych pojemnościach lub przelewanie do pojemniczków podróżnych - swoje kupiłam w drogerii Natura i na pewno dokupię jeszcze jeden zestaw, żeby jeszcze mniej dźwigać.

Pielęgnacja włosów


Do pielęgnacji włosów zabrałam: szampon Babydream (pełne opakowanie niestety, bo zabrakło mi pojemniczków podróżnych), regenerujący balsam do włosów Joanna Z Apteczki Babuni (akurat miałam resztki w oryginalnym opakowaniu i przelałam je do butelki podróżnej), mini wersję suchego szamponu Batiste (którego w sumie nie używałam, ale wzięłam na wszelki wypadek), serum do końcówek Biovax L'Biotica i Tangle Teezer model Salon Elite (muszę go ciągle przewozić w oryginalnym opakowaniu, żeby ząbki się nie wyginały i przez te częste podróżne już mi się trochę zdezelowało to opakowanie - po urodzinach chyba pomyślę o kupnie modelu kompaktowego tej szczotki).


Pielęgnacja twarzy


Tutaj mamy zdjęcie niezbyt fajnej jakości, bo chroniłam przed światłem srebro koloidalne. Nie chce mi się wozić tej wielkiej butli, więc przelałam trochę płynu do przezroczystej butelki podróżnej i całość zamknęłam w kartoniku po paletkach cieni. Znalazł się tam też płyn miceralny BeBeauty, krem na dzień Ziaja Ulga (którego nie polecam, bo kiepsko się na nim rozprowadzają i trzymają podkłady, no ale z braku laku dobry kit)  i krem na noc Ziaja Kozie Mleko. Wzięłam też żel peelingujący do mycia twarzy BeBeauty, krem do rzęs L'Biotica, balsam do ust w tubce Avon Care (tutaj akurat mamy niezbyt udany debiut), 2-fazowy płyn do demakijażu oczu Bielenda Awokado i trochę mniej niż pół opakowania płatków kosmetycznych Lieliebe.


Pielęgnacja ciała


Tutaj już mamy same pełnowymiarowe opakowania: Lactacyd Femina Plus, Joanna Peeling Myjący (w roli żelu pod prysznic), krem do rąk Avon Care z woskiem pszczelim (jako krem do rąk i do stóp), masło do ciała Green Pharmacy Masło Shea i Zielona Kawa, no i pilniczek (w razie wypadków z paznokciami). Wzięłam jeszcze oczywiście antyperspirant (Rexona w sztyfcie) - zapomniałam zrobić fotki.


Zapachy


Perfumetka Avon Treselle (zawsze noszę ją w torebce), no i woda perfumowana 30 ml Avon Incandessence (mogłam sobie darować drugie perfumy i wziąć tylko tą małą perfumetkę, ale tak uwielbiam Incandessence, że nie mogłam się powstrzymać).


Makijaż


No i tu już jest masakra... 

Zacznijmy może od akcesoriów. Zabrałam na wszelki wypadek gąbeczkę do makijażu, bo w domu lubię nakładać nią korektor. No ale na wyjeździe z pośpiechu, tudzież lenistwa i tak zawsze używam do tej czynności palców :P Dalej pędzle. Wzięłam 4, czyli mało jak na mnie. Do niedawna woziłam pędzle w etui, do którego wchodzi 10 pędzli. W końcu się opamiętałam i tak duży zestaw zabieram tylko na dłuższe wyjazdy (minimum tydzień). Żeby nie brać pędzli do podkładu, kupiłam taki co do którego mam pewność, że dobrze wygląda nakładany palcami. No więc z pędzli wzięłam małe jajko do konturowania (Hakuro H15), pędzel kabuki do pudru Riv Gosh (nie przepadam za nim, bo trochę drapie, no ae zajmuje mało miejsca i ma etui dobre na podróż) i 2 pędzle do oczu - Hakuro H79 do nakładania cienia i rozcierania i Hakuro H76 do bardziej precyzyjnej roboty. Szkoda trochę, że nie mam większego jajka do konturowania, bo wtedy nie musiałabym zabierać pędzla do pudru (choć z drugiej strony musiałabym pilnować, żeby codziennie ten pędzel prać, a na wyjeździe nie zawsze się chce...). Wszystkie pędzle zapakowałam w ich oryginalne etui, żeby nie stała im się krzywda. No i jeszcze składane lusterko, które zawsze noszę w torebce do szybkiej oceny sytuacji i zrobienia poprawek :)

Makijaż twarzy: podkład intensywnie kryjący Pharmaceris Ivory 01 (mój idealny kolor, no i świetnie wygląda nałożony palcami), puder kompaktowy Synergen nr 03 (pudry sypkie niespecjalnie sprawdzają się w podróży, więc wzięłam ten który i tak zawsze mam w torebce), róż Avon Luminous w kolorze Peach, mineralne duo brązujące Alverde, korektor Maybelline Affinitone w najjaśniejszym odcieniu (lubię go za wielozadaniowość - sprawdza się pod oczami i na niedoskonałości, dlatego zawsze noszę go w torebce), no i bibułki matujące Kobo (również noszę je w torebce).

Makijaż oczu: paleta cieni Sleek Au Naturel (ma uniwersalne kolory cieni, no i duże lusterko przy którym jestem w stanie wykonać makijaż całej twarzy), baza pod cienie Kobo (której i tak nie używałam), biała kredka Catrice Kohl Kajal, kredka do brwi Catrice nr 020, eyeliner w pisaku Maybelline Master Precise (nie chciało mi się targać pędzelka do eyelinera i eyelinera żelowego) i wodoodporny tusz do rzęs Maybelline The Volum Express.

Makijaż ust: szminka Avon Ultra Colour Rich kolor Pout, szminka Avon Ultra Colour Rich kolor Carnation i błyszczyk Essence Stay With Me nr 02 My Favourite Milkshake. Tu wychodzi moja mania ma punkcie produktów do ust - lubię mieć w tej kwestii wybór, więc wzięłam 2 nudziaki i 1 intensywniejszy róż. Dobrze, że nie planowałam makijażu wieczorowego, bo doszłaby jeszcze jakaś czerwień :P

No i tak wygląda moja kosmetyczka podróżna. Mogłoby być tego jeszcze mniej, ale i tak jestem zadowolona, że nie targam tego tyle co kiedyś. No i na pewno zakupię kolejne pojemniczki podróżne, żeby nie wozić żadnych pełnowymiarowych kosmetyków do pielęgnacji, bo to zajmuje najwięcej miejsca i najwięcej waży.

Jak wyglądają Wasze kosmetyczki podróżne? :)