niedziela, 27 stycznia 2013

Makijaż # 38: dzienny nude z paletką NYX

Witajcie :)

Dzisiaj zmalowałam dla Was dzienny, nieco przydymiony makijaż nude w ramach testów paletki NYX Matte Smoky Look One Night in Morocco, za którą długo nie mogłam się zabrać ;) Zanim zamieszczę recenzję tej paletki, minie jeszcze trochę czasu, bo zmalowałam nią dopiero jeden makijaż :P Jeżeli jesteście ciekawe jak wyszło, zapraszam do oglądania zdjęć, zwłaszcza że w makijażu tym wykorzystałam kilka nowości z moich zbiorów.


 Na całą twarz nałożyłam krem BB Bell w kolorze 010 Nude. Drugą (cienką) warstwę dołożyłam  w miejsca, gdzie mam sporą kumulację różnorakich przebarwień. To czego nie przykrył krem typu BB przykryłam korektorem antybakteryjnym MissSporty So Clear w kolorze 01. Cienie pod oczami zamaskowałam korektorem w płynie MissSporty Liquid Concealer, 001 Light. Całość przypudrowałam transparentnym pudrem mineralnym Jadwiga do cery tłustej i mieszanej, by utrwalić zaaplikowane wcześniej kosmetyki i sprawić, że pudrowe kosmetyki do konturowania będą lepiej się ślizgały, nie tworząc plam.




 


Na powieki nałożyłam kremową bazę pod cienie Kobo (która niestety już mi się kończy :/). Jako cienia bazowego użyłam beżowego cienia z paletki NYX, który ma mnóstwo małych, bardzo subtelnych drobinek. W załamanie powieki zaaplikowałam matowy czekoladowy brąz z tej samej paletki. w Zewnętrzne kąciki i na dolną powiekę (2/3 długości) zaaplikowałam popielaty cień z dyskretnymi drobinkami. Środek powieki rozjaśniłam cieniem z drobinkami w kolorze ecru. Nałożyłam go też w wewnętrzne kąciki. Białym matowym cieniem rozświetliłam łuk brwiowy. Beżowym cieniem roztarłam popiel na dolnej powiece. Czarną kredką Catrice Kohl Kajal narysowałam subtelną kreskę, taką by nadać oku koci kształt. Roztarłam ją czarnym matowym cieniem z paletki NYX, zaś jego granice roztarłam szarym matowym cieniem. Brwi podkreśliłam kredką do brwi Catrice w kolorze 020. Rzęsy wytuszowałam maskarą Wibo Extreme Lashes.

Jak widać, makijaż oka nie jest skomplikowany - cała sztuka polegała na dokładaniu tych samych kolorów, by wzmocnić ich intensywność i starannym rozcieraniu, by stworzyć ładne przejścia kolorów. Szczególnie ważne było to przy cieniowaniu załamania powieki.



Twarz wykonturowałam mineralnym duo brązującym Alverde w kolorze 10 Light Bronze. Jako rozświetlacza użyłam cienia Catrice 340 Ooops Nude Did It Again! Na policzki nałożyłam satynowy pomarańczowo-koralowy róż Bell 2 Skin Pocket Rouge nr 11.

Na usta najpierw zaaplikowałam brzoskwiniową pomadkę z paletki NYX, jednak okazało się, że ma ona słabą pigmentację, więc na to nałożyłam jeszcze szminkę Avon Ultra Colour Rich w kolorze Cappuccino.







Użyte kosmetyki:
  • Paletka NYX Matte Smokey Look One Night in Morocco: cienie - biały, szary, czarny, popielaty, ecru, czekoladowy brąz i beż (czyli nie użyłam tylko drugiego cienia z dolnego rzędu) oraz brzoskwiniowa szminka
  • Bell, BB Cream, 010 Nude
  • Korektor antybakteryjny w sztyfcie MissSporty So Clear, 01
  • Korektor w płynie MissSporty Liquid Concealer, 001 Light
  • Transparentny puder mineralny Jadwiga do skóry tłustej i mieszanej
  • Róż Bell 2 Skin Pocket Rouge nr 11
  • Mineralne duo brązujące Alverde, 10 Light Bronze
  • Cień Catrice, 340 Ooops Nude Did It Again! - jako rozświetlacz do twarzy
  • Kremowa baza pod cienie Kobo
  • Kredka Catrice Kohl Kajal, 010 Ultra Black
  • Kredka do brwi Catrice, 020 Date With Ash-ton
  • Maskara Wibo Extreme Lashes
  • Szminka Avon Ultra Colour Rich, Cappuccino
Mimo, że paletka NYX została wypuszczona na karnawał do tworzenia smokey, spokojnie można nią zmalować też makijaż dzienny, ale raczej w szarościach lub beżo-brązach. Nadaje się więc na co dzień, nawet do pracy, ale na pewno nie jest marzeniem fanek kolorowych, ciekawszych makijaży ;)

I jak podoba się makijaż? Miałyście do czynienia z kosmetykami NYX? Ja przyznaję, że pierwszy raz mam styczność z tą marką, której produktów jestem niezmiernie ciekawa i słyszałam o nich sporo dobrego ;)

Lakier do paznokci Bell Air Flow Lotus Effect nr 15

Witajcie :)

Późno już, a ja przychodzę dopiero do Was z notką. Wynika to z tego, że nie mam czasu, bo muszę się uczyć. Będzie to szybka recenzja. Jutro też zamierzam taką zamieścić, ale nic nie obiecuję. Przejdźmy do rzeczy, czyli szybkiej recenzji lakieru Bell Air Flow nr 15.



Cena i dostępność: Można było zakupić go ostatnio w Biedronce (w Naturze tego koloru nie widziałam) za ok. 6 zł. Skusił mnie kolor soczystej maliny - od dawna o takim marzyłam.



Opakowanie: Standardowe, jak to przy lakierze - zwykły prostopadłościan, z nakrętką, którą trudno do końca dokręcić, ale to chyba typowe dla lakierów z serii Air Flow, bo pozostałe u mnie też się tak zachowują. Opakowanie mieści w sobie 10 ml. 




Aplikacja: Pędzelek jest nieco wąski, jak na moje oko, więc trochę trzeba się namachać, ale też nie ma jakiejś przesady.

Kolor: Piękna soczysta malina, z odpowiednio zrównoważonymi czerwonym i fioletowym pigmentem.



Krycie: Do pełnego krycia wystarczą dwie, maksymalnie trzy warstwy (mnie zwykle wystarczają dwie).

Trwałość: Tutaj niestety nie jestem zadowolona - większość lakierów trzyma się na moich paznokciach ok. 2 dni, ale ten lakier daje spore odpryski czasem nawet po kilku godzinach, a po jednym dniu to już na pewno muszę go zmyć. Nie jest to ścieranie się brzegów, tylko spore, rzucające się w oczy przy tak ciemnym kolorze odpryski! Fakt, że może przydałoby mi się zainwestować wreszcie w porządny top coat, ale dla porównania lakiery Catrice i Golden Rose trzymają się na moich pazurach bite 3 dni.

Ocena: 2,5/5, bo trwałość w moim przypadku jest niestety tragiczna.




Jeżeli chcecie przetestować nieużywany egzemplarz tego lakieru, zapraszam Was do mojego KONKURSU WALENTYNKOWEGO, bo będąc na zakupach, kupiłam od razu dwie sztuki, nie mając pojęcia że będzie to lekki niewypał. Choć może u Was będzie on bardziej trwały, bo ja generalnie mam trudne i wymagające paznokcie.

Używałyście lakierów Bell Air Flow? Co o nich myślicie? :)

czwartek, 24 stycznia 2013

Makijaż # 37: Lawendowy dzienniaczek

Witajcie :)

Dziś znowu makijaż. Wykonałam go już parę dni temu, rano gdy spieszyłam się na zajęcia (ale widać nie spieszyłam się aż tak, skoro znalazłam chwilę na cyknięcie fotek :P no bo komu się spieszy na seminarium magisterskie :P). Wrzucam go dopiero teraz, bo, jak wiecie, na początku tygodnia nie miałam czasu.




Jest to dzienniak w jasnych fioletach, więc skojarzył mi się z lawendą i stąd nazwa makijażu. Do wykonania go użyłam perłowego liliowego/lawendowego(?) cienia Catrice 230 Where Is My Caddy-Li-Lac (już niedostępny w sprzedaży). Pojawił się on na całej ruchomej powiece i podkreśliłam nim też kontur oka na dolnej powiece (2/3 długości). W załamaniu i zewnętrznym kąciku pojawił się natomiast fioletowy matowy cień Kobo, którego numerka niestety w tej chwili nie pamiętam (siedzę teraz w bibliotece uniwersyteckiej, bo mam okienko i nie mam dostępu do mojej pseudo-toaletki :P), później napiszę jak nie zapomnę. Swoją drogą nie cierpię tego cienia, bo robi on straszne prześwity, nawet nakładany pacynką, ale w załamaniu jakoś da się go znieść. Nie lubię jak się coś marnuje, więc czasami zdarza mi się go używać, a na wymiankę go nie rzucę, bo brałam go parę miesięcy temu na przecenie (dawno nie zdarzyło mi się aż tak kiepsko wydać 11 zł, to już lepiej było iść na zakupy na stoisko Iglota i miałabym w tej samej cienie porządny cień o dłuższym okresie przydatności) i już jest lekko po terminie ważności, ale nic się z nim nie dzieje oczywiście, dlatego jeszcze zdarza mi się go używać. Chyba umieszczę ten cień w jakimś poście o kitach 2012 roku...




No ale ja tu znowu zbaczam z tematu - recenzję tego cienia przecież jeszcze Wam napiszę ;) No więc granice cieniowania roztarłam beżem z paletki Sleek Au Naturel, który był też cieniem bazowym. W Wewnętrznym kąciku i pod łukiem brwiowym pojawiła się matowa biel. Cieniem śliwkowym z paletki Sleek Darks wykonałam delikatną kreskę. Rzęsy wytuszowałam tuszem Rimmel Extra Wow Lashes, na linię wodną nałożyłam białą kredkę Catrice Kohl Kajal nr 040, a brwi podkreśliłam kredką do brwi Catrice nr 020.

Jak widać makijaż oka nie jest skomplikowany, ale zamieściłam go, bo może będzie dla kogoś inspiracją - czasami na najprostsze rozwiązania najtrudniej wpaść. Chciałam pokazać, że fiolet nadaje się również do makijażu dziennego i nie musi dawać efektu podbitego oka, jeżeli wybieramy odpowiednie odcienie :)

Na twarzy mam mieszankę podkładu Bourjois 123 nr 52 Vanilla i kremu BB Bell nr 010 Nude z dwukrotną przewagą tego drugiego (hura - znalazłam wreszcie metodę, by bez większego trudu zmęczyć ten nietrafiony podkład Bourjois, o czym pewnie szerzej napiszę w ulubieńcach stycznia, bo we dwójkę te mazidła stanowią świetny duet, osobno już gorzej). Pod oczy nałożyłam korektor MissSporty 01 Light. Niedoskonałości i blizny, których ostatnio mam więcej niż zwykle, przykryłam korektorem MissSporty w sztyfcie w najjaśniejszym odcieniu (znowu nie pamiętam numerka).




Twarz wykonturowałam brązerem Alverde (nowość w mojej kosmetyczce - jest boski!). Darowałam sobie róż i rozświetlacz (gdy nałożę sporo kremu BB Bell uzyskuję na tyle ładne rozświetlenie, że rozświetlacz mogę sobie odpuścić, ale jak go nałożę też będzie to wyglądać w porządku).

Na ustach mam szminkę Kobo Fashion Color nr 105 Velvet Rose, które jest do wygrania w moim walentynkowym konkursie, więc jak jesteście zainteresowane, to właśnie możecie podpatrzeć tę szminkę w akcji :) W ogóle dopiero na zdjęciach widzę, że mogłam trochę wyrównać asymetrię ust - aparat jest bezlitosny i pokazuje wszystkie błędy ;) Na żywo, kiedy używam subtelnych kolorów szminek ciężko dostrzec tę asymetrię, więc nie muszę się bawić w równanie konturówką.

W ogóle to przepraszam, że znowu pokazuję Wam makijaż będąc w szlafroku, ale rano zwykle najpierw robię makijaż, a dopiero potem się przebieram w ubiór dzienny. Mam nadzieję, że mimo wszystko makijaż się Wam podoba :)

środa, 23 stycznia 2013

Makijaż # 36: Kolory tęczy: zielony + fioletowy + niebieski

Witajcie :)

Przepraszam, że przez ostatnie dwa dni mnie nie było, ale miałam sporo nauki, którą potem odsypiałam. Dzisiaj wróciłam do świata żywych, więc w południe zmalowałam drugi makijaż z projektu "Kolory tęczy".

W tym tygodniu mamy kolor zielony, fioletowy i jeden dowolny. Ja wybrałam niebieski :) Ostatnio pokazywałam coś bardziej szalonego, w czym wyszłabym ewentualnie na jakąś mega szaloną imprezę. Dzisiaj prezentuję coś, co śmiało można podczepić pod makijaż wieczorowy, ale bardziej kolorowy, który widziałabym na jakimś koncercie czy dyskotece, choć jakby komuś pasował do kreacji, to można go wykonać nawet na jakiś wielki bal - na pewno przykuje uwagę i pięknie podkreśli chyba każdą tęczówkę. Myślę, że jest to też świetna propozycja na karnawał, jeśli ktoś lubi kolor, a niekoniecznie jest fanem brokatów - tak jak ja ;) Jak widać upiekłam więc dwie pieczenie na jednym ogniu, bo mamy tu makijaż do projektu i jednocześnie propozycję karnawałową. Od razu zaznaczę, że na imprezę karnawałową pokusiłabym się jednak o subtelną kreskę na górnej powiece, by móc dzięki temu przykleić jakieś odważne sztuczne rzęsy, koniecznie czarne :)

No ale ja tu znowu się rozpisałam o duperelach, a Wy pewnie chcecie zobaczyć makijaż. Oto on:






Granice z fioletem i część dolnej powieki bliżej zewnętrznego kącika cieniowałam dość wyrazistym niebieskim z paletki Sleek Darks. Resztę cieni wzięłam z paletki Sleek Snapshots (cieszę się, że w tym miesiącu wreszcie znalazłam inspiracje, by jej używać, bo długo nie mogłam się za nią zabrać). A są to: perłowy niebieski, opalizujący jakby na złoto czy jasną zieleń. Kolor ten nazywa się Humming Bird. Stworzył on ładne przejście między ciemniejszym niebieskim i jasną perłową zielenią Kiwi Flower (uwielbiam ten kolor!), która znalazła się na ruchomej powiece przy wewnętrznym kąciku i w samym wewnętrznym kąciku. Fiolet Purple Haze wylądował w załamaniu.Granice cieniowania rozparłam beżem Sand Walker, a łuk brwiowy delikatnie rozświetliłam perłową bielą Martini. Jak już pisałam, zrezygnowałam z kreski na górnej powiece, żeby podkreślić efekty cieniowania. Nie odmówiłam sobie natomiast czarnej kredki na linii wodnej, dzięki czemu oko wydaje się bardziej wyraziste.

Oczywiście już po zrobieniu fotek widzę pewne błędy (przydałoby się jednak zacząć katować rzęsy zalotką, no i mogłam użyć jeszcze matowego jasnego niebieskiego, by przejście w granicach cieniowania było jeszcze bardziej płynne), ale chyba jest nieźle. Sama koncepcja tego makijażu bardzo mi się spodobała - ciekawe jest to połączenie kolorów i jednocześnie nadaje się na jakieś wyjście :)

I jak podoba Wam się moja propozycja? :)

niedziela, 20 stycznia 2013

Makijaż #35: Projekt "Kolory tęczy", tydzień I: czerwony, pomarańczowy, zielony, fioletowy

Witajcie :)

Jak zapewne wiecie (albo i nie wiecie), biorę udział w makijażowym projekcie "Kolory tęczy". Dziś już ostatni dzień pierwszego tygodnia, więc najwyższa pora, by zamieścić makijaż. Kolorami na ten tydzień są czerwony, pomarańczowy, zielony i fioletowy - pojechany zestaw kolorystyczny :D Z początku jak to zobaczyłam, to przeraziłam się tym, co ja mam wymyślić. Wystarczyło jednak trochę ruszyć głową - mamy tu przecież cztery kolory, które bardzo ładnie w siebie przechodzą. I to właśnie wykorzystałam w moim nieco odjechanym makijażu. Jest to totalnie artystyczna wariacja na temat tych kolorów, więc nie martwcie się - na ulicę tak nie wychodzę ;D Makijaż ten miałam na sobie może pół godziny i zaraz po sesji zdjęciowej go zmyłam ;)

Zapraszam zatem do oglądania zdjęć:





 Nie wiem tylko dlaczego na niektórych zdjęciach wyszłam taka czerwona, no ale mniejsza z tym ;)

Jak widać postawiłam oczywiście na akcent na oko. Wyjechałam kolorem pomarańczowym na skronia, rozcierając go dokładnie od dołu. W zasadzie pierwszy raz postawiłam na ciemne kolory w wewnętrznym kąciku i rozjaśnianie ich ku zewnętrznemu kącikowi. Zabieg ten bardzo oddala od siebie oczy, ale mnie akurat w tym makijażu chodziło o silną smugę koloru, rozmazującą się do zewnątrz. Zrezygnowałam z kreski, bo to już by było za dużo przy tak kolorowym cieniowaniu. Naniosłam jedynie czarną kredkę na linię wodną. Wytuszowałam górne rzęsy. Zrezygnowałam z podkreślania dolnych rzęs i podkreślania brwi (podkreślenie brwi trochę by się kłóciło kształtem makijażu oka.

Po pomalowaniu oczu nałożyłam na całą twarz krem BB Bell w kolorze Nude, by rozjaśnić twarz i podkreślić tym samym cieniowanie, konturowanie i usta. Twarz wykonturowałam wyłącznie różem, który wylądował tylko na policzkach, w dość dużej ilości (no w końcu to makijaż artystyczny :D). Postawiam na kolor pomarańczowo-koralowy. Na ustach z kolei mam mieszankę trzech szminek: Maybelline Hydra Extreme 670 Natural Rosewood, 535 Passion Red i Avon UCR Capuccino. Wyszła z tego taka delikatna ciepła czerwień, prawie koralowa.

Zdaję sobie sprawę, że na zdjęciach wyglądam jak jakieś cudaczne stworzenie z bajkowego świata. Mam nadzieję, że taka wariacja jednak przypadnie Wam do gustu. To bardzo fajny sposób na ożywienie kolejnego szarego, zimowego dnia ;)

sobota, 19 stycznia 2013

Przemeblowanie :)


Witajcie :)

Dzisiaj lekko zboczę z kosmetycznej tematyki (chociaż o niej też trochę będzie) i zaproszę Was do naszej sypialni, którą przemeblowywaliśmy dziś z moim ukochanym dobre pół dnia ;)

Denerwowało nas to, że pokój wydawał się bardzo mały i miał kształt wagonu przez to, że wszystkie meble były ustawione wzdłuż dwóch dość długich ścian. Pokój wyglądał więc na bardzo wąski, wręcz jak magazyn, jak to określił mój chłopak.

W zasadzie jest wiele rzeczy, które bym tu zmieniła, ale my jesteśmy tylko lokatorami, więc nie wolno nam ingerować za mocno w wygląd mieszkania (gdybym tylko mogła, od razu wymieniłabym tą tandetną wykładzinę na panele i przemalowałabym ściany na jakiś ciepły kolor, bo denerwują mnie te skosy w kolorach bieli i jasnej chłodnej zieleni).

Postawiliśmy na przemeblowanie, żeby pokój wydawał się większy i był lepiej ustawny.

Nie zrobiłam akurat zdjęć całego pokoju więc Wam to opiszę - spod jednej długiej ściany przestawiliśmy biurko i regał na książki tak, by stały prostopadłe do tych długich ścian. Biurko wylądowało pod oknem, dzięki czemu jest na nim dużo jaśniej (pokój mimo jasnych ścian jest dość ciemny, bo ma tylko jedno małe okno, na dodatek od strony północnej). Regał ustawiliśmy mniej więcej w połowie pokoju, dzięki czemu stał się taką półprzezroczystą ścianą i dzieli nam pokój na dwie części - część sypialnianą (gdzie jest łóżko, biurko i regał) i część taką jakby gościnną (w której jest mały stolik, krzesła, barek itp.).

Na zdjęciach pokażę Wam część kącika sypialnianego, bo tam właśnie mieści się teraz moja zupełnie przeorganizowana niby toaletka - same zobaczcie i oceńcie jak to wygląda :)

Jak widać, moje kosmetyki również zaliczyły przeprowadzkę :) Część z nich znajduje się teraz na blacie naszego wielkiego biurka, a część mieszka w górnej szufladzie biurka. Jedynie przybory do włosów zostały na regale.

Bok regału ozdobiliśmy dwoma wachlarzami, żeby całość wyglądała w miarę stylowo i żeby obie części pokoju wydawały się bardziej oddzielone.


Tutaj widzicie mniej więcej jak teraz wygląda moja stacja dowodzenia. Po prostu siadam przy biurku, wysuwam szufladę i mogę ruszać do akcji :) Brakuje mi jedynie takiego lusterka na stojaku, do postawienia na biurku. Spodobało mi się takie okrągłe obrotowe z Ikei, z jedną stroną powiększającą. Nie kosztuje dużo, więc w przyszłym tygodniu na pewno je zamówię :) Chciałabym jeszcze kupić jakieś ładne, ale krótkie zasłonki w ciepłym, jasnym kolorze, żeby wnętrze było bardziej przytulne.

Tak prezentuje się pseudo-toaletka z bliska :)


Przy samej krawędzi biurka jest koszyczek z akcesoriami do makijażu, bo wygodniej jest mi ustawić go tak, by łatwo sięgać po te rzeczy. Bliżej brzegu jest ustawiony pojemnik z niskimi pędzelkami (żeby było łatwiej je znaleźć), wysokimi błyszczykami, różnymi kredkami, maskarami, szczoteczkami do rzęs, pilnikami, pęsetą, klejem do rzęs itp. Nie mieściły się na wysokość w szufladzie biurka, więc wylądowały na biurku. Za nimi jest doniczka z pędzlami. Obok niej jest pojemnik z atomizerem, w którym mam płyn miceralny do spryskiwania pędzli.


Dalej mamy pielęgnację twarzy i kremy do rąk. Jak widać pielęgnacja dostała pudełko, w którym wcześniej mieściła się kolorówka, bo szary koszyczek już był  na nią za mały. Są tu preparaty do demakijażu, maseczki, peelingi, kremy do twarzy, i kosmetyki do stosowania w okolice oczu. No i znalazły się tu jeszcze płatki kosmetyczne, bo chwilowo nie mogę wymyślić, gdzie je umieścić oraz patyczki kosmetyczne w szeroką i wąską końcówką (pewnie pokażę Wam je dokładnie w haulu zakupowym), które akurat mają tutaj być ;)

Tutaj mamy małą wpadkę, bo chusteczki do demakijażu wylądowały na głośniku :P Też na razie nie wiem, gdzie je umieścić, ale na pewno coś wymyślę ;)

Obok pudełka z pielęgnacją wylądowały perfumy i mgiełki zapachowe oraz biżuteria, którą najczęściej noszę (generalnie biżuterii mam całe mnóstwo, ale większość przechowuję w szafce biurka, co by ludzi nie straszyć tym ogromem :P A tak serio, to wolę jak kosmetyki i biżuteria są raczej pochowane, a nie rozwalone na wierzchu).

No i gdy otwieramy szafkę, wysuwamy gwóźdź programu, czyli wreszcie zgrabnie uporządkowaną i pochowaną kolorówkę, która w swoim poprzednim mieszkanku zdecydowanie mi się nie mieściła i ciągle panował w niej bałagan. Poprzednie ustawienie zniechęciło mnie nawet trochę do korzystania z palet Sleek, bo musiałam je z głębi wygrzebywać, a to po prostu zbrodnia! :D

Jak widać, z przodu szufladki znajdują się palety Sleek, pojemniczek ze szminkami i błyszczykami, paletka NYX One Night In Morocco, sztuczne rzęsy i koszyczek z pojedynczymi cieniami, bazami i balsamem do ust. Dalej mamy rozświetlacze, brązery, róże, podkłady, temperówkę, jedwab do włosów i małe pojemniczki do mieszania pigmentów. Za nimi są lakiery do paznokci i inne akcesoria do paznokci.

Zupełnie w głębi szuflady mamy paletki cieni, których rzadziej używam, jakieś mało używane pędzle, puszki i podróżne pojemniczki na kosmetyki.


Na regale zostały przybory do włosów (nie wiem co w tym pudełku robią tabletki musujące - pewnie jakiś złośliwy chochlik je podrzucił :P) i małe lusterko ścienne. Przy biurku mogę używać lusterek z paletek Sleeka, ale to rozwiązanie na kilka dni - dopóki nie dostanę wymarzonego lusterka z Ikea :D

I to już jest koniec wycieczki :) Lubię zrobić przemeblowanie raz na jakiś czas, a dzisiejsze uważam za szczególnie udane, bo pokój wygląda dużo lepiej.

Jak Wam się podoba przeorganizowanie mojej stacji dowodzenia? Też często kombinujecie co by tu zrobić, żeby wygodniej korzystało się z kosmetyków i żeby był w nich porządek? :)

piątek, 18 stycznia 2013

Lakier do paznokci Catrice 650 Goldfinger

Witajcie :)

Dawno nie było u mnie notek o lakierach, bo intensywnie kurowałam moje paznokcie. Dopiero miesiąc temu ponownie zaczęłam je malować. Jak więc się zapewne domyślacie, teraz będą co jakiś czas pojawiać się wpisy o lakierach, których ostatnio używam.

W tym poście chciałabym Wam przedstawić złoty lakier Catrice nr 650 o wdzięcznej nazwie Goldfinger.


Buteleczka zawiera 10 ml lakieru i kosztuje 10,49 zł (buuu - szkoda, że cena tych lakierów poszła w górę, bo naprawdę je lubię).  Lakiery Catrice możemy dostać w niektórych drogeriach Natura, Hebe i chyba jeszcze w Aster (jeśli się mylę, poprawcie mnie).

Do opakowania nie mam zastrzeżeń - mnie szerokie nakrętki w lakierach nie przeszkadzają i nie utrudniają malowania paznokci. Pędzelek ma grubość średnią w kierunku dużej, ale ja nie jestem nim w stanie pomalować jednym pociągnięciem moje dość szerokie pazury. Lakier dość szybko schnie (a przynajmniej na moich paznokciach schnie szybciej niż inne lakiery).

Lakier ma kolor chłodnego jasnego złota, na punkcie którego od jakiegoś czasu mam bzika ;) Wykończenie lakieru jest metaliczne. Do pełnego krycia wystarczą 2-3 warstwy (zwykle 2 warstwy). Utrzymuje się dość długo - u mnie 3 dni (co przy moich paznokciach jest nie lada wyczynem, bo często muszę malować je codziennie). Po dwóch dniach na brzegach paznokcia często pojawiają się lekkie otarcia. Lakier dobrze się zmywa.

Szkoda tylko, że lakiery Catrice mają tak dużą pojemność - wolałabym, żeby produkowali tańsze lakiery o pojemności 5-6 ml, żebym za jakieś 12 zł mogła mieć 2 kolory lakieru, bo ja się lakierami szybko nudzę ;) No ale w tym momencie to już się trochę czepiam ;)


Podsumowując:
+ piękny kolor
+ trwałość
+ dobre krycie
+ bezproblemowa aplikacja
+ szybko wysycha
+/- cena
- dostępność (ja nie mam problemu z dostępnością do produktów marki Catrice, ale wiem że nie wszystkie z Was mają tak łatwy dostęp do tych kosmetyków jak ja)

Ocena: 4,5/5

Mam ochotę wypróbować jeszcze kilka lakierów Catrice, ale nie tak od razu, bo 10,49 zł za lakier do paznokci to nie jest tak mało. Może Natura się zlituje i zrobi kiedyś jakąś promocję ;) Ciekawy wydaje się 840 Genius In The Bottle - stare złoto opalizujące na oliwkowy. Na wiosnę na pewno zakupię jasny, chłodny, lawendowy lakier (770 Put Lavender On Agenda), który niedawno wpadł mi w oko. Podoba mi się też 780 Welcome To Roosywood - dość ciemny chłodny różyk - kojarzy mi się z kolorem szminki Kobo 105 Velvet Rose, też będzie świetny na wiosnę. Ciekawią mnie też opalizujące morskości i niebieskiści - nr 740, 880 i 915 - myślę że któryś z nich prędzej czy później zawita w mojej kosmetyczce. W swoich zbiorach mam jeszcze piękny lakier w kolorze ciemnej śliwki (nie podam nr i nazwy, bo się starły :( ). Niestety widzę, że go wycofali i bardzo szkoda, bo to mój ukochany lakier i niestety już mi się kończy :(

Miałyście do czynienia z lakierami Catrice? Jakie są Wasze odczucia co do tych lakierów? :)

Kryjący podkład mineralny Annabelle Minerals - aktualizacja opini

Hej :)

W związku z tym, że zdenkowałam dziś resztki mineralnego podkładu kryjącego Annabelle Minerals, postanowiłam napisać aktualizację recenzji zamieszczonej TUTAJ. Używałam tego podkładu łącznie około 5 miesięcy (nie liczę tutaj sporadycznych użyć z ostatnich dwóch miesięcy, kiedy zwykle wybierałam jednak inne podkłady, a tego używałam od czasu do czasu, żeby to spore opakowanie z resztkami nie zajmowało miejsca w moim pudełeczku z kolorówką do twarzy).


Muszę napisać, że nadal jestem z tego podkładu zadowolona i zamierzam do niego wrócić, zwłaszcza że producent wprowadził niedawno jaśniejsze odcienie (z pewnością któryś z nich wypróbuję, bo stosowany przeze mnie do tej pory Beige Light jest w zasadzie odpowiedni dla mnie na lato, kiedy skórę mam lekko opaloną).

Krycie podkładu się oczywiście nie zmieniło i nadal uważam je za wystarczające - naprawdę dużo zakrywa (tylko jakieś naprawdę wielkie niedoskonałości trzeba zakryć korektorem lub użyć po prostu drugiej warstwy podkładu i to też zwykle wystarcza). Nie jest to jednak podkład do szybkiej aplikacji, bo trzeba go naprawdę dobrze wpracować pędzlem w skórę, żeby nie uwidocznił nam zmarszczek i nie pozostawiał efektu pudernicy. Ale gdy nabierzemy wprawy w aplikacji, podkład prezentuje się na twarzy świetnie.

Dlaczego przestałam go stosować późną jesienią? Wiąże się to z tym, że w tym okresie znacznie krócej podkład ten utrzymuje się na mojej twarzy - po około 5 godzinach jest spory błysk w strefie "T". Być może wynika to ze zmiany pielęgnacji mojej twarzy w chłodnych miesiącach - może podkład słabiej się "dogaduje" z bardziej treściwymi kremami.

Należałoby też zwrócić uwagę na problem utleniania podkładu - latem było ono niewielkie, zaś bliżej zimy było już nieco większe, ale też nie na tyle straszne, żeby twarz odcinała się od szyi i dekoltu, więc to akurat mogę temu podkładowi wybaczyć.

Zadowolona jestem także z jego działania pielęgnacyjnego - zaczęłam go używać tuż po tym, gdy wypowiedziałam wielką wojnę mojemu trądzikowi i myślę, że podkład ten nieco wspomógł leczenie, bo nie zapycha i zawiera w sobie naturalne składniki. Teraz, gdy nie mam tak strasznych problemów z trądzikiem, mogę stosować również niemineralne podkłady, ale do tego z pewnością wrócę w okolicach maja, gdy będzie już ciepło, bo na ciepłe miesiące jest wprost niezastąpiony - długo utrzymuje się na twarzy nawet w upały - u mnie przynajmniej 7-8 godzin, co w tak ekstremalnych warunkach jest prawdziwym sukcesem.

Podkład jest naprawdę wydajny, bo 10 g wystarczyło mi na 5 miesięcy intensywnego użytkowania. Myślę jednak, że następnym razem zamówię 2 lub 3 mniejsze opakowania, by mieć przynajmniej 2 odcienie podkładu i przynajmniej 2 różne formuły (mam ochotę przetestować rozświetlającą, która podobno wygląda najbardziej naturalnie ze wszystkich i podobno jest świetna na lato).


Na pochwałę zasługuje też opakowanie - mój mężczyzna podważył mi nożem to sitko, żeby je wyjąć, gdy podkład już się kończył, więc mogłam wyużyć go do ostatniej drobinki :) Sitko po tym zabiegu nadaje się do ponownego zamontowania, więc zachowam sobie je razem z całym opakowaniem, gdyż będę mogła je potem wykorzystać na przykład na odsypkę innego kosmetyku sypkiego.

Ocena: 4,5/5 (odjęłam 0,5 za słabszą trwałość w chłodnych miesiącach, a nie mam serca bardziej obniżać za to oceny, bo na ciepłe miesiące jest to naprawdę świetny podkład)