środa, 11 grudnia 2013

3-miesięczne denko: wrzesień - październik - listopad 2013, cz. 2

Hej :)

2 dni temu wrzucałam Wam pierwszą część mojego wielkiego denka z 3 miesięcy. Mogłyście w tamtym poście przeczytać o kosmetykach zużytych we wrześniu oraz o kosmetykach do włosów, które zużyłam w październiku i w listopadzie. Teraz czas na ciąg dalszy - mam nadzieję, że któraś z Was przeczyta chociaż kawałek i któraś mini-recenzja jej się przyda :)

Legenda:
nie kupię ponownie
być może jeszcze kupię
kupię na pewno

Październik i listopad: pielęgnacja ciała


Żel pod prysznic Isana Med z olejkiem z pomarańczy - bardzo dobry żel pod prysznic. Nie wysusza mojej suchej skóry, a w cieplejszej porze roku nawet przyzwoicie ją nawilżał (choć i tak używałam potem lekkiego balsamu bądź musu do ciała). Jesienią po użyciu tego żelu nie odczuwałam już nawilżenia, ale jak już wspomniałam skóry mi nie wysuszał i dobrze mył, a tego przede wszystkim od żelu pod prysznic wymagam. Świetnie sprawdzał się na wrażliwej skórze. Żel ma piękny pomarańczowy zapach, więc tym bardziej jest świetną opcją na wiosnę i lato. Słabo się pieni, co obniża jego wydajność, no ale to już skutek braku SLS - coś za coś, moje panie ;) Ta nieco niższa wydajność mi nie przeszkadza, bo żel kosztuje ok. 5,50 zł.
Następca: Żel pod prysznic Original Source Pomarańcza i Lukrecja


Peeling myjący Joanna Naturia z kiwi - nic szczególnego, szczerze mówiąc. Słabo złuszczał naskórek, jeśli w ogóle i wysuszał mi skórę, a zapach kiwi był strasznie sztuczny. Plusem tego kosmetyku była niewielka pojemność, dlatego zabierałam go ze sobą na krótkie wyjazdy jako zwykły żel pod prysznic.

Balsam Sunshade - nie używałam go stale, bo skład ma niezbyt ciekawy i obawiałam się zapychania skóry w dekolcie i na ramionach. Ma jednak małą pojemność (75 ml), więc często zabierałam go ze sobą na wyjazdy. Nawilżał nieco lepiej niż przeciętnie, więc tutaj się nie będę za bardzo czepiać. Strasznie mi jednak przeszkadzał jego zapach - dusząca, sztuczna wanilia. No niestety nie moja bajka.

Avon Planet Spa, Mus do ciała Tajski Kwiat Lotosu - faktycznie ma konsystencję musu, jest bardzo lekki. W związku z tym nie nawilża jakoś mocno, ale za to szybko się wchłania, dlatego chętnie używałam go latem w zestawieniu z niewysuszającym lub nieco nawilżającym żelem/płynem do mycia ciała. Ma piękny kwiatowy zapach, dość wyczuwalny, ale nie duszący, który ulatnia się po kilku godzinach. W normalnej cenie (ok. 40 zł) bym go nie kupiła, dorwałam go w jakiejś ofercie łączonej za 6,99 zł, więc przy takich wielkich obniżkach wart jest uwagi.
Następca: Mleczko nawilżająco-wygładzające Eveline Hydra Extreme z 5% Urea

Balsam Farmona Sweet Secret Słodkie Trufle i Migdały - recenzja TUTAJ. Niestety dla mnie zbyt słabo nawilża jak na jesień czy zimę, a zapach ma typowo zimowy, zbyt duszący zresztą, jak dla mnie i mojego wrażliwego nosa. Ale jak ktoś nie ma wymagającej skóry i lubi takie mocne, ciężkie, słodkie zapachy, które utrzymują się przez niemal całą dobę na ciele, to może warto spróbować. Oczywiście radzę po tym darować sobie użycie perfum, bo co za dużo to niezdrowo.


Październik i listopad: pielęgnacja twarzy


Żel do mycia cery tłustej i trądzikowej Iwostin Purritin - recenzja TUTAJ. Wydajny skubaniec (wystarczył mi na ok. 4 miesiące), ale to dobrze, bo bardzo go lubię, a w cenie regularnej kosztuje ok. 25 zł, czyli nie mało jak na żel go codziennego mycia twarzy. Pisałam też o nim kilka razy w ulubieńcach, więc wiecie, że bardzo go lubię i planuję do niego wracać.
Następca: Miceralny żel nawilżający BeBeauty

Żel punktowy na wypryski Synergen - recenzja TUTAJ. Dość ładnie te wypryski zasuszał, ale nie lubiłam jego mocno alkoholowego zapachu. Mam ochotę znaleźć coś lepszego, więc raczej do niego nie wrócę.

Śródziemnomorska maseczka nawilżająca Avon Planet Spa - jedna z lepszych maseczek z tej serii. Dość dobrze nawilżała, koiła i relaksowała skórę. Miała delikatny, roślinny zapach, taki trawiasty, co również przypadło mi do gustu. Mam jednak ochotę poszukać jeszcze bardziej nawilżającej maseczki (jak znacie jakąś w rozsądnej cenie (tak do 30-40 zł, to dajcie znać w komentarzach). Ale jak nic fajnego nie wpadnie mi w oko, to pewnie kupię ją ponownie, zwłaszcza że na promocjach kosztuje ok. 9-10 zł.

Nie martwcie się - nie jestem nienormalna i nie zdenkowałam w ciągu kilku tygodni 4 kremów do twarzy :P Jeden z nich akurat mi się zepsuł, a 2 miałam od dłuższego czasu napoczęte i jakoś tak na zmianę ich używałam, w zależności od nastroju mojej cery.

Ziaja Krem bionawilżający do cery tłustej i mieszanej biała herbata - nie potrafię o nim za wiele powiedzieć, bo mało go używałam. Nie zapchał mnie mimo parafiny w składzie. Otworzyłam go prawie rok temu i po miesiącu odstawiłam, bo nie dawał wystarczającej ochrony przed mrozem. Potem o nim zapomniałam. Jakiś czas temu chciałam do niego wrócić i okazało się, że zapach zmienił się na dość nieciekawy, mimo że data ważności nie minęła aż do dnia dzisiejszego. Nie zamierzam więc ryzykować i nie będę już go używać. Pierwszy raz mi się trafia, żeby krem mi się zepsuł przed upływem terminu ważności... No i to mnie do niego zraziło, więc nie kupię ponownie.

Krem na dzień Ziaja Ulga - recenzja TUTAJ. Muszę ją wreszcie zaktualizować, bo w końcu jednak się z nim polubiłam, o czym pisałam w ulubieńcach października i w ulubieńcach listopada. Po prostu w moim przypadku świetnie sprawdza się jesienią i wczesną zimą, gdy nie ma dużych mrozów.
Następca: ten sam produkt.

Krem żel na dzień i na noc Eveline Hydra Booster - wiem, że dużo dziewczyn się nim zachwycało. Ja niestety się do tej grupy nie zaliczam i u mnie jest to bubel. Nie nadaje się na dzień, bo roluje się pod podkładem. W moim przypadku nie nadaje się też na noc, bo jest wtedy za mało nawilżający, nawet latem. W końcu zużyłam go jako krem na noc, z braku laku, ale mieszałam go z serum Argan&Neroli ze Starej Mydlarni, żeby wzbogacić jego formułę. Podobał mi się w nim jedynie odświeżający morski zapach.
Następca: Krem na dzień i na noc Bielenda Awokado

Lekki krem nagietkowy Sylveco - w moim przypadku jest świetną bazą pod makijaż na wiosnę i lato. Szkoda tylko, że nie ma filtra, wtedy byłby ideałem. Dobrze nawilża i odżywia skórę, ładnie wyglądają na nim przeróżne podkłady. Szkoda tylko, że nie zauważyłam jakiegoś zapobiegania powstawaniu niedoskonałości, może nieco przyspieszał ich gojenie. Niektórym może przeszkadzać zapach nagietka, ja po kilku dniach się do niego przyzwyczaiłam. Opakowanie jest bardzo estetyczne i higieniczne (airless). Sam krem jest dość wydajny (tylko trzeba uważać, bo moim zdaniem przy 1 pompce wyciska się go za dużo - na moją dość dużą facjatę i szyję wystarcza pół pompki). Krem jest godny uwagi ze względu na bogaty, ziołowy skład. Radzę go szukać w sklepach zielarskich lub w internecie. Nie wiem czy odkupię, zwłaszcza że ostatnio mam bardziej suchą cerę i korci mnie na wypróbowanie brzozowej wersji tego kremu.
Następca: Krem na dzień Ziaja Ulga


Październik i listopad: makijaż


Delikatny fluid intensywnie kryjący Pharmaceris, nr 01 Ivory - napiszę na dniach jego osobną recenzję. Nie sprawdzał się u mnie w ciepłej porze roku, w listopadzie natomiast zachowywał się na mojej twarzy naprawdę fajnie, więc być może w przyszłości do niego wrócę, oczywiście w okresie jesienno-zimowym (na wiosnę i lato jest zbyt treściwy).
Następca: Podkład Bourjois Flower Perfection nr 51

Próbki podkładu mineralnego matującego Annabelle Minerals w kolorach Golden Fairest i Golden Fair - wielką notę o minerałach tej firmy znajdziecie TUTAJ i tam macie też swatche tych odcieni. Nie kupię pełnowymiarowych, bo formuła matująca nie przypadła mi do gustu.

Błyszczyk Essence Glossy Lipbalm Cherry - dosyć naturalnie wyglądał na ustach, dodawał im naturalnego czerwonawego odcienia. Jest klejący, więc długo się utrzymuje. Nie zdołałam zużyć go do końca. Zapach zaczął się zmieniać, więc przyszła już pora się z nim rozstać. Chyba nawet już nie ma go w sprzedaży, więc nie kupię ponownie.

Eyeliner w pisaku Maybelline Master Precise - z początku go lubiłam. Co prawda trzeba było uważać, by nie trzeć powiek i go nie rozmazać, a pod wieczór i tak potrafił się już trochę zetrzeć, a kolor wyblaknąć, ale lubiłam go za to że szybo i łatwo można było namalować nim ładne kreski, a to ważne jak człowiek rano się spieszy. Niestety po ok. 2-3 miesiącach nie dawał już koloru intensywnej czerni, a ponadto trudno mi się nim malowało jaskółkę w zewnętrznych kącikach, gdzie mam lekko pomarszczoną skórę, więc trzeba się było namęczyć i eyeliner stracił cały urok szybkiego i łatwego malowania. Na pochwałę zasługuje precyzyjna końcówka, jednak po ok. 2 miesiącach zaczęła się robić wiotka i giętka, więc nie była już aż tak precyzyjna. Raczej nie zamierzam wracać do tego produktu.
Następca: Eyeliner w pisaku Bourjois Mega Liner

Rzęsy ze sklepu chińskiego - nie przypuszczałam, że będą aż tak dobre. Co prawda wolałabym żeby były na cieńszymi bardziej przezroczystym pasku, ale poza tym nie mam im nic do zarzucenia. Świetnie sprawdzały się w makijażu wieczorowym, były elastyczne, ładnie trzymały się na moich okrągłych oczach, no i po wyczyszczeniu można ich używać nawet do 10 razy, więc nieźle jak na rzęsy za 4 zł.

Wodoodporny tusz do rzęs Maybelline The Falsies Volume Express -jak na wodoodporny tusz był całkiem w porządku. Z początku przerażała mnie szczoteczka tak szeroka i spłaszczona, że wyglądała jak łopata, ale tusz dzięki niej fajnie podkręcał rzęsy. Niestety po 2-3 miesiącach maskara straciła właściwości wodoodporne i zaczęła się kruszyć i osypywać. Ot taki przeciętniak, ale szczerze powiedziawszy trudno mi znaleźć dobry tusz wodoodporny - aktualnie nie mam żadnego na stanie, same tradycyjne.
Następcy: Maybelline Big Eyes, Essence I Love Extreme Crazy Volume, Miss Sporty Curve It!

Maskara Oriflame Volume Build - recenzja TUTAJ. Naprawdę fajny tusz i długo nie wysychał i nie tracił swoich właściwości. Wytrzymał u mnie nieco ponad 6 miesięcy bez żadnego szwanku. Nie wiem czy do niego wrócę, bo mam bardzo ograniczony dostęp do Oriflame, a poza tym lubię testować nowości.
Następcy: jak wyżej.


Październik i listopad: różne drobiazgi


Płatki kosmetyczne Lilibe - moje ulubione

Duże i małe opakowanie płatków Cleanic - dość dobre, ale Lilibe są moim zdaniem lepsze i tańsze
Następca: płatki Lilibe

Zmywacz do paznokci Isana z acetonem - świetny zmywacz. Mimo zawartości acetonu nie zauważyłam pogorszenia kondycji płytki paznokcia. Może nieco wysuszać skórki.

2 puszki do pudru (nie pamiętak marek) - zdezelowane, bo już trochę mi służą, to wywalam (oczywiście prałam regularnie i nigdy brudnych nie używałam, żeby nie pojawiły się zastrzeżenia natury higienicznej w komentarzach :P).
Następca: Puszki For Your Beauty

Gąbka do mycia twarzy Konjac - bardzo przyjemna. Szkoda, że została wycofana z Rossmanna. Używałam jej do mycia twarzy (nie demakijażu, bo tu za bardzo się nie sprawdza). Jest świetna do skóry wrażliwej i trądzikowej, bo tylko delikatnie ją masuje, a nie peelinguje. No i za pomocą takiej gąbki możemy wyczyścić twarz dokładniej niż za pomocą dłoni.

2 rolerki Avon (napisy się starły i nawet nie pamiętam nazw zapachów) - długo leżały zapomniane w szufladzie. Niestety za długo i zapach wód perfumowanych już zwietrzał i czuć już tylko alkohol, więc się z nimi żegnam. Nie kupię ponownie, bo wolę perfumetki - forma roletki jakoś zniechęca mnie do używania, wolę jednak atomizery niż kulki.

Próbki i inne saszetki


Tutaj chyba dłuższe opisy są zbędne. Poza tymi ze zdjęcia pamiętam, że na wyjeździe zużyłam jeszcze próbkę żelu limonkowego Original Source i nie przypadł mi do gustu. Z powyższych zainteresował mnie krem Lumene, bo lekko nawilża i rozświetla cerę i ładnie wyglądał na nim makijaż. No i dzięki próbce kremu Bielendy Awokado kupiłam pełnowymiarowy produkt. Fajne są również płatki kolagenowe Beauty Face, bo dają ukojenie skórze pod oczami. O kremie Sephora nie mam zdania, a balsam do rąk Put&Rub jakoś mocno nie nawilża, a jego zapach kompletnie mi się nie podoba.

Uff... Cieszę się, że uporałam się wreszcie z tym denkiem. No i cieszę się, że zaczynam wracać do regularnego blogowania. Pewnie nie zawsze będę w stanie codziennie coś wrzucać, bo pracuję, a moja praca wymaga ode mnie intensywnego myślenia i kreatywności, więc czasami jestem naprawdę wyczerpana. Ale cieszę się z niej, bo czuję że się rozwijam i że to doświadczenie jeszcze nie raz mi się w życiu przyda. Odkąd nie musze pisać pracy magisterskiej i chodzić na zajęcia na uczelni, nadrabiam też mocno zaległości książkowe. Mam ochotę się dokształcać i robić różne kursy, ale już nie poprzez studia. Te 5 lat studiów jednak bardzo dało mi w kość i niestety w przypadku mojego pierwszego kierunku sprawiło, że wypaliłam się w swojej dawnej pasji. Z drugim kierunkiem było już nieco lepiej i tam czułam, że się rozwijam. Ale dopiero po studiach czuję, że wreszcie mogę odetchnąć i rozwinąć skrzydła, bo sama decyduję jaka wiedza jest mi potrzebna i w jaki sposób ją zdobędę. Ale robię off top, no ale mam ochotę się z tego wygadać :P Podobne przemyślenia po 5 latach studiów ma Italiana, o czym możecie przeczytać TUTAJ.

A co do denka, to chciałam się zapytać jak Wam poszło w minionych tygodniach i czy któryś zużyty przeze mnie produkt Was zainteresował? A od jutra obiecuję już powrót do starego dobrego rytmu i tematyki bloga. Na dzień dobry zaplanowałam recenzję limitowanego pudru rozświetlającego Lovely Snnow Princess. Co Wy na to?

Miłego wieczoru :)


4 komentarze:

  1. Ja jestem za recenzją pudru z Lovely! :D

    Mi właśnie płatki Lilibe nie przypasowały, Cleanic są dobre, ale najlepsze to te z Biedry i koniec kropka. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. zmywacz z isany jest świetny,a jak płatki,to u mnie biedra rządzi :) Od liliebe bolą mnie powieki ;/

    OdpowiedzUsuń
  3. oj sporo tego ;) ja płatki lubię albo te z biedronki albo z Bell ;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz :) Każdy Twoje pozostawienie śladu, uwagi, opinii jest dla mnie bardzo ważne.

Reklamy, spamy i obraźliwe wpisy będą usuwane.