środa, 24 kwietnia 2013

Matujący balsam do ust Essence Stay Matt 01 Velvet Rose + pojedynek z Manhattan Soft Mat

Witajcie :)

Czy to szminka? Czy to błyszczyk? Nie - to matujący balsam do ust Essence, z którym przychodzę do Was po zażegnaniu problemów z Internetem. Pewnie recenzuję go jako ostatnia, no ale mówi się trudno - może jednak komuś pomogę :)


W zasadzie nie wiem czy nazwa matujący balsam pasuje do tego kosmetyku. Matujący owszem, ale balsam? Nazwa balsam kojarzy mi się z kosmetykami o właściwościach pielęgnacyjnych, a w tym przypadku absolutnie takich właściwości nie zauważam. Czasami się mylę i mówię na to błyszczyk, choć jak ma być to błyszczyk, skoro nie ma ani odrobiny błysku. Pewnie mi się myli przez podobieństwo do opakowania błyszczyków Stay With Me. W zasadzie jest to matowa szminka w formie musu (kremowa konsystencja), tak samo jak Manhattan Soft Mat. Mam nadzieję, że nie popełnię błędów w tej recenzji i będę nazywać ten produkt szminką, bo właśnie jest on szminką. I uprzedzam, że nie zabraknie porównań do jej odpowiednika marki Manhattan (którego recenzowałam TUTAJ), co może się okazać dla Was przydatne.

Dostępność i cena: Natura, Hebe, niektóre Rossmanny i wszystkie inne miejsca, w których jest szafa Essence. Koszt to 8,99 zł. Data ważności to tylko 6 miesięcy od otwarcia (naprawdę nie wiem czemu, bo matowa szminka Manhattanu przykładowo jest ważna 24 miesiące od otwarcia). Od razu uprzedzam, że w niektórych miejscach ciągle jest wykupiona, szczególnie jasne kolory.


Opakowanie: Szminka mieści się w błyszczykowym opakowaniu, w zasadzie takim samym jak błyszczyki Stay With Me (różnią się tylko szatą graficzną). Inny jest już natomiast aplikator - tu już nie mamy do czynienia z klepsydrą, a z takim kopytkowym kształtem (mam nadzieję, że dobrze to określiłam). Aplikator przypomina więc ten z Manhattan Soft Mat. Szminkę mam już około miesiąc, a już zaczęła odchodzić foliowa nalepka z nakrętki (dzisiaj w zasadzie ją całą oderwałam, bo mnie denerwował ten odstający kawałek). No i już zaczęły delikatnie ścierać się napisy, jak to często bywa w przypadku Essence i Catrice. Mnie to jakoś specjalnie nie przeszkadza, ale wiem że spora część z Was lubi jak ich kosmetyki długo wyglądają na nowe.

Aplikacja: Część z Was stwierdziła, że aplikator ten nabiera za dużo produktu. Na jedną wargę faktycznie za dużo, ale gdy odpowiednio nim będziemy manewrować i nałożymy nabrany jednorazowo produkt na obie wargi, to moim zdaniem ilość nabranej szminki jest odpowiednia. Mnie przez pierwsze kilka razy aplikacja totalnie nie wychodziła, bo produkt był nałożony nierówno lub się ważył, albo zbierał przy wewnętrznych częściach ust. Sposób na te problemy jest jeden - musimy nałożyć szminkę cienką warstwą. Możemy do osiągnąć przez chowanie warg do środka i cmokanie nimi - tak to brzmi fantastycznie lub odcisnąć nadmiar szminki w chusteczkę higieniczną. Szminka ta ma dość duże krycie, więc taka jedna cienka warstwa powinna nam wystarczyć. Gdy nałożymy więcej - zaczną się problemy.



Kolor, zapach: Faktycznie pasuje tu nazwa Velvet Rose, bo jest to delikatny różyk, taki nudowy moim zdaniem. Na swatchu wydaje się, że ma sporą domieszkę beżu. Faktycznie na ustach jest  nieco widoczny beżowy pigment, ale wydaje się że jest go znacznie mniej niż na swatch'u, co możecie zobaczyć poniżej. Pachnie waniliowo - zapach ten kojarzy mi się z ciasteczkami. Nie jest jakiś nachalny, skoro nie jest uciążliwy nawet dla tak czułego nosa jak mój.

A jak zachowuje się na ustach?


Tak wygląda z daleka na zamkniętych ustach, nałożona cienką warstwą - całkiem przyjemnie. Kolor bardzo naturalny, świetny dla blondynek. Wykończenie matowe, ale nie w płaskim macie (jaki daje Manhattan). Myślę, że efekt ten jest przyjemny dla oka.



A tak na zbliżeniach i przy otwartych ustach. Nadal jest nieźle, choć widać, że nieco podkreśla zmarszczki (na szczęście w nie nie wchodzi) i trochę się zbiera na styku warg. Minusy te są jednak widocznie dopiero z bardzo bliska, więc ja się nie boję chodzić w tej szmince po ulicy.

Trwałość: Jeżeli nie jemy, nie pijemy i nie gadamy zbyt dużo, to wytrzymuje w moim przypadku nawet 4 godziny. Po piciu wymaga niewielkich poprawek, po intensywnych rozmowach również, a z jedzeniem nie ma szans. Nie nawilża ust, a nawet nieco je wysusza, dlatego trzeba mieć je w dobrej kondycji, by go używać. Na szczęście nie wysusza aż tak mocno jak Manhattan, który jest natomiast bardziej trwały, łatwiejszy w aplikacji i nie zbiera się w styku warg.

Podsumowując: Po doświadczeniach z dwoma matowymi szminkami w formie musu dochodzę do wniosku, że nie są to produkty łatwe w stosowaniu - przede wszystkim wysuszają usta (szczególnie Manhattan), więc posiadaczki przesuszających się ust nie będą z nich zadowolone. Ja używam ich tylko wtedy, gdy moje usta mają naprawdę dobry dzień. Jeżeli miałabym wybierać między tymi dwoma, to jednak wybrałabym Manhattan, który daje większą trwałość i jest łatwiejszy w aplikacji, no i nie ma w jego przypadku takich atrakcji jak ważenie się czy zbieranie w styku warg. Przez wysuszające właściwości nie nadaje się on jednak do noszenia na co dzień - musiałabym wtedy nakładać na niego błyszczyk, a po co mi matowa szminka, na którą muszę nakładać błyszczyk? Essence polubiłam głównie za kolor i za to, że jest mniej wysuszający niż Manhattan - kiedy moje usta są w dobrej formie w ogóle nie odczuwam przy nim wysuszenia. Jest on natomiast bardziej problematyczny w aplikacji i noszeniu, więc raczej nie wybieram go na dłuższe wyjścia z domu.



Myślę, że te dwie szminki zakończą moją przygodę z matowymi szminkami w musie. Nie ukrywam, że te konkretne 2 egzemplarze zakupię ponownie, bo ubóstwiam je za kolor. Czytałam też, że dobrze sprawują się ciemniejsze kolory Stay Matt, więc być może z czasem zdecyduję się jeszcze na malinkę.

Ocena Essence: słabe 3/5

Pojedynek wygrywa: Manhattan Soft Mat.

A co Wy myślicie o tego typu produktach do ust? Dajcie znać czy chcecie czytać więcej recenzji porównawczych :)


7 komentarzy:

  1. uwielbiam matowe pomadki, chociaż ja używam tych z sephory :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z matowymi pomadkami Sephory nie miałam jeszcze do czynienia. Na pewno kiedyś zwrócę na nie uwagę - pewnie jak jakimś cudem uda mi się coś zdenkować z mojego całuśnego zbioru ;)

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz :) Każdy Twoje pozostawienie śladu, uwagi, opinii jest dla mnie bardzo ważne.

Reklamy, spamy i obraźliwe wpisy będą usuwane.